Z.B.U.K.U. "Że Życie Ma Sens" - recenzja
Raper z miejscowości Prudnik o ksywie Z.B.U.K.U jest przekonany o tym, „Że Życie Ma Sens”, że sensem jego życia jest hip-hop i próbuje nas do tego przekonać. Otóż to – próbuje.
Daleko mi do czepiania się nadużywania słowa 'hip-hop' jako zamiennika na słowo 'rap', bo sam w zasadzie nie widzę w tym nic przesadnie złego. Jestem w stanie też przełknąć chodzenie na łatwiznę i zrymowanie słów typu bicie-życie i mimo że nie mam pojęcia, kim są "beatboxowcy", również mogę puścić to w niepamięć. Niestety, nie da się tak bez końca wybaczać. O ile Zbukowi nie można odmówić rozpoznawalnej stylówki (głównie przez charakterystyczny, szorstki głos) i solidnej, choć jakby uformowanej przez szablon nawijki, to debiut młodego gracza Step Records jest idealnym przykładem płyty z gatunku, cytując Tedego, "przekaz to przekaz o tym, że masz przekaz".
Bo samo to nieszczęsne słowo na "p" używane jest zdecydowanie za często, zwłaszcza gdy przekonamy się, ile w tym realnego sensu jego używania. Ot, próbuje raper przyciągnąć do głośnika opowiastkami, jak to zatrzymany za kulkę patrzył w oczy policjantowi, licząc, że zdechnie, bądź tanimi, prostymi przykładami z życia wziętymi na to, że "jak mocno wierzysz, możesz osiągnąć wszystko". Wszystko fajnie, tyle że jeśli mamy Zbuka odbierać jako nadzieję ulicznego rapu, to jak na osiedlowego pedagoga zwyczajnie brakuje mu doświadczenia, nie jest w tej materii przekonujący („odpalam blanta z ranka, bo pierdolę ten świat cały” – ojj, doprawdy?), za bardzo ociera się to wszystko o rapowy banał. Zaś entuzjazm spowodowany samym faktem wydania legalnej płyty nie powinien chyba wypełniać jej zawartości w 70 procentach – wypadałoby jeszcze udowodnić, że się na to zasługuje. A chyba żaden raper nie chciałby być przykładem na to, że "spiewać każdy może", prawda?
To może sprawdzi się chociaż w innej materii? A no nie, bo brutalna prawda o tym krążku jest taka, że to istna wylęgarnia kuriozalnych truizmów, nudnych wypełniaczy i siłowych pseudopanczy. Już w pierwszym kawałku raper wita się z nami: „Siema brat, jestem Zbuku, co tam słychać? / widzę, że stare kurwy nadal nie chcą tutaj zdychać”. Od standardowego rapu o rapie (który w odpowiednich okolicznościach i proporcjach może być przecież jak najbardziej akceptowalny) znacznie gorsze jest błędne przekonanie o swojej wyjątkowości: „rozgniatam tych leszczy jak do orzechów dziadek | widzisz nawet z porównaniami daję sobie radę” -– wow, rzeczywiście. Feralne „Maciek z klanu ma downa, a ja z klanem mam hip-hop” już zdobywa popularność nie mniejszą niż niektóre wyczyny językowe Dioxa, ale idźmy dalej: „Zbuku odpala jointa – ile ty Zbuku jarasz? | Pierdol ile zjaram, kiwa nawet twoja stara” ... Brawo, liryka na poziomie gimnazjum. Oczywiście raper będzie się bronił: „wielcy znawcy tego rapu, pokrzywdzone talenty | nadal myślą że nasz rap to browary i skręty | backstage'owe panienki, chuj wie w ogóle co jeszcze | a ja im naprzeciwko, przekaz najważniejszy w tekście”; szkoda tylko, że chwilę przedtem sam nam mówił, że u niego to tylko "dupy, muzyka i blanty". Ups.
Pod tę nazbyt często jałową lirykę podłożone zostały całkiem niezłe bity. Żadna tam wirtuozeria, a po prostu porządna, rzemieślnicza robota od fachowców z całej Polski. Folku, Karaś i Udar wiedzą, jak przy zachowaniu prostoty cięcia sampla zadbać o klimat, Poszwixxx i PBH jak zrobić nieskomplikowany, ale spełniający swoją rolę banger, zaś Młody z MeriDialu, poruszający się na co dzień w bardziej samplowych klimatach, tym razem zaskoczył na bardziej westcoastową modłę. Z kolei po doświadczonym DNA nigdy bym się nie spodziewał, że jeszcze będzie mu się chciało naśladować DJ'a Premiera („Skurwysyny”), że o aferach z bitami już nie wspomnę. Goście również mogą lekko zaskakiwać, bo próżno tu szukać raperów z podobnej mańki co gospodarz, jak B.R.O, Sulin czy B.A.K.U. (choć osobiście widziałbym ich w takim „Hip-Hop Champions”, myślę, że moc przekory byłaby tu potężna), a jest Jopel, Bezczel, a nawet Bonson czy Rover.
Nie chodzi o to, żeby się pastwić na siłę. W końcu taki rap może też jest potrzebny, a ja tam nie zamierzam nikogo odsądzać od czci i wiary tylko dlatego, że nie spłacił długów z podziemia, czy tam rzekomo ma za duży fanbase. Przecież nikt mu go nie zamierza odbierać! Chodzi jednak o to, że ten odkryty przez Chadę, a potem szeroko wypromowany przez wytwórnię młodzian już teraz czuje się, jakby Pana Boga za nogi złapał, a to przecież ledwo start rapowej drogi. Chodzi o to, że od młodych nadziei sceny winno się wymagać więcej, zaś niektórych rzeczy (wersów) usprawiedliwiać nieopierzeniem wręcz nie wypada. W końcu to legal, tak? „Śmiały się że to leszczyk, a o czym on może pisać?” – no właśnie. Proszę mi wybaczyć, ale całe płyty o sukcesie w branży to może nagrywać VNM, W.E.N.A., Te-Tris, ale nie młokos będący hypemanem Chady i rapowy, póki co, przeciętniak. Za debiut ocena dopuszczająca, z plusem za bity.
No i? Podkład Młodego został stworzony na wzór tego, co się robi na zachodnim wybrzeżu. W czym problem?