Pusha T "Wrath Of Caine" - recenzja

recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2013-02-20 18:00 przez: Mateusz Marcola (komentarze: 1)

"It's just an appetizer" - zaznacza Pusha T w utworze wieńczącym swoje najnowsze wydawnictwo. A dobra przystawka, przynajmniej podług moich nieskomplikowanych preferencji, to taka, która z jednej strony miło łechce podniebienie, ale z drugiej - pozostawia pewien niedosyt. Dlatego "Wrath Of Caine" apetajzerem jest idealnym.

Można zaryzykować tezę, że przełomowy moment w karierze Pushy T przyszedł wraz z nadejściem września 2010 roku. Oczywiście, już wcześniej miał na swoim koncie złote płyty, pochlebne recenzje, zapewne również pieniądze i sławę - musiał się jednak dzielić tym wszystkim ze swoim starszym bratem, No Malice'em - czyli drugą połówką Clipse - i producentami z The Neptunes, bez których, jak by się mogło wówczas wydawać, duet nie ma prawa bytu. Ale przyszedł kontrakt od G.O.O.D. Music, Pusha trafił pod opiekuńcze skrzydła Kanye Westa, i od tego właśnie momentu, wspomnianego już roku 2010, Terrence Thornton nie musi się na nikogo oglądać ani z nikim dzielić - może za to skupić się na karierze solowej, działać na własne konto.

I już teraz - dwa miesiące przed wydaniem solowego debiutu - można śmiało powiedzieć, że Pusha T swoją szansę wykorzystał. I nie chodzi nawet o dwie udane pozycje z serii "Fear Of God"; chodzi raczej o prosty fakt, że Thornton zrobił ze swojej ksywki solidną markę, która nie zawodzi, i na której można polegać jak na Zawiszy. Markę, dodajmy od razu, luksusową. Pusha T nie obrał strategii namiętnie stosowanej choćby przez 2Chainza, i nie pojawia się gościnnie na co drugim mainstreamowym i co trzecim niemainstreamowym albumie wydawanym w Stanach - jest raczej do bólu selektywny, ograniczając swoje gościnne występy głównie do materiałów wydawanych przez oficynę Westa. Pojawił się zatem i na okrzykniętej przez wielu płycie dekady "MBDTF", i na kompilacji "Cruel Summer", ostatnio natomiast można go było usłyszeć na płycie Game'a, a także soundtracku do "The Man With The Iron Fist". Niewiele tego, wystarczająco jednak, by przebić się do świadomości przeciętnego słuchacza oraz sprawić, by "My Name Is My Name", tj. zapowiadany na maj pierwszy album w dorobku młodszego z braci, został okrzyknięty jednym z najbardziej wyczekiwanych krążków tego roku (m.in. przez magazyn Complex). 

Do maja trochę jeszcze zostało, wspaniałomyślny Pusha T umilił nam jednak wyczekiwanie, udostępniając do darmowego pobrania przystawkę w postaci albumu "Wrath Of Caine". Jak wielokrotnie powtarzał w wywiadach czy pisał na Twitterze, w żadnym wypadku nie potraktował tego materiału po macoszemu, dziwił się raczej, że ktokolwiek mógłby go o coś podobnego posądzać. I rzeczywiście - "Wrath Of Caine" to produkt wysokiej jakości, może z jednym czy dwoma wadliwymi elementami, ale na pewno jeszcze bardziej podkręcający apetyt na produkt docelowy. 

Jeżeli ktoś wciąż nie był pewien, w jakim kierunku podąża urodzony w Nowym Jorku raper, to ten krótki, bo składający się ledwie z 11 utworów materiał powinien wszystko rozjaśnić - Pusha T planuje podbić mainstream, ale na własnych warunkach. Żadnych przesłodzonych kawałków o miłości, żadnych tekstowych kompromisów, żadnych półśrodków. To wciąż ten sam Pusha T, którego znamy od lat: zasypujący słuchaczy ulicznymi opowieściami o ciemnej stronie życia (co ważne - z których bije autentyczność), mający w nosie, co też pomyślą sobie o nim inni:

Now everybody so 80's, 90's-inspired
But none of you niggas 80's and 90's rhymin'
You laptop hot, just internet warm
Down-low for downloads don't get caught up in my storm (Don't do it).

Kompromisów muzycznych również tu nie uświadczymy - no, może poza trochę przysłodkawym "Trust You", w którym to refren Kevina Gatesa niepokojąco przypomina dokonania niejakiego Future'a. Wprawdzie "Wrath Of Caine" pozbawiony jest owego surowego minimalizmu, jaki w brzmienie Clipse'ów wprowadzili The Neptunes, melodyjności tu nieporównywalnie więcej, co nie oznacza bynajmniej, że znajdziemy tu żałosne próby wbicia się na listy przebojów - dlatego o tym materiale nie wspomni Marek Sierocki, a i szesnastolatki z różowymi iPhone'ami nie będą raczej okupowywać pierwszych rzędów na koncertach Pushy. "Blocka" (Young Chop po raz kolejny potwierdził, że trzeba się z nim liczyć) i "Millions" (ani Southside, ani tym bardziej Kanye West niczego udowadniać już nie muszą) brzmią tak, jak powinny brzmieć single od rapera tego pokroju: wchodzą do głowy i nijak nie chcą wyleść, równocześnie nie można im przecież zarzucić sztampy, cukierkowatości czy podporządkowywania się wymogom. (Pozdrowienia dla Joe Buddena!) Chwytliwie, ale z ulicznym smakiem. Mainstreamowo, ale z muzycznym wyczuciem.  

Poziomem do wymienionych singli zbliżają się również inne utwory: wciągające "It Doesn't Matter", gdzie nie przeszkadza nawet - ba, dodaje dodatkowego uroku! - refren Frencha Montany, pokazujące muzyczną różnorodność Harry'ego Freuda "Road Runner", przesiąknięte jamajskim klimatem "Take My Life", przejmujące - i jednocześnie uciekające od patetyzmu - "Only You Can Tell It", które przywodzi na myśl produkcje The Heatmakerz, czy "I Am Forgiven", gdzie Pusha T prezentuje pełnię swoich lirycznych możliwości na świetnym beacie zapomnianego nieco B!nka. 

Natomiast wspomniany we wstępie niedosyt spowodowany jest dwoma czynnikami: po pierwsze - wyprodukowanym przez Neptunesów "Revolution", które wypada zadziwiająco blado, jakby bez polotu, szczególnie jeśli przypomnimy sobie numery typu "Grindin'" czy "Mr. Me Too". Po drugie - długością materiału. Czterdzieści minut, osiem pełnoprawnych numerów. Za krótko, chciałoby się powiedzieć, ale to najpewniej świadoma decyzja Pushy T, który wysyła nam wiadomość: spokojnie, obżrecie się dopiero w maju, po premierze "My Name Is My Name"!. 

No to jeszcze na podsumowanie moich biedniutkich dwóch centów, które - jak to jasno wyłożył Montana - nie mają żadnego znaczenia, ocena: cztery. Rzecz warta wielokrotnego przesłuchania. 

Tagi: 

Anonim
Zajebista płytka! Teraz czekać tylko do maja!

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>