9th Wonder & Buckshot "Solution"// Murs & 9th Wonder "Final Adventure" - wspólna recenzja
Premiery dwóch albumów wyprodukowanych przez 9th Wondera zbiegły się w czasie. Praktycznie jednocześnie otrzymaliśmy czwarty, i jak twierdzą autorzy ostatni krążek z Mursem, z którym 9th pracuje od 2004 i trzeci album z Buckshotem z którym zaczął pracować rok później przy okazji "Chemistry". Z obydwoma stworzył faktyczne duety MC/producent na więcej niż poboczny projekt. Ich wspólne dokonania są jednymi z najważniejszych pozycji w karierze doświadczonego beatmakera.
Czy tak duża ilość muzyki odbiła się na jej jakości czy Wonder dowiódł swojego wielkiego talentu? Czy Murs po średnio udanym projekcie z Fashawnem zebrał się by godnie zakończyć wspólną sagę? Czy Buckshot zbudował odpowiednią formę by godnie kontynuować to co zaczęto na "Chemistry" i "Formula"? Zapraszamy do naszej recenzji.
Słuchając tych materiałów, a szczególnie "Final Adventure" ma się wrażenie, że to nie ten 9th Wonder, który starał się zerwać z łatką "soulowy sampel + głośny werbel". Wręcz przeciwnie, producent materiału brzmi jakby w ogóle nie chciał zrywać z taką muzyką, a raczej kontynuować swoje pomysły z początku kariery. Czy to dobrze? Murs często nawiązuje do pierwszych produkcji w treści, więc taki powrót do korzeni jest jak najbardziej uzasadniony, chociaż, kiedy bardziej kombinował często powstawały z tego dużo ciekawsze rzeczy. Na "Final Adventure" bity są dobre, czasami bardzo klimatyczne jak "Two Sides Of My City" albo bujają bez litości jak otwierający materiał "Get Together", ale w połowie płyty, a szczególnie w końcówce zaczyna pojawiać się coraz więcej przesłodzonych wokalnych sampli i całość zaczyna robić się mdła.
Murs się ewidentnie spiął. To, że płyta będzie dobrze zarapowana było do przewidzenia, ale członek Living Legends zmotywował się również jeżeli chodzi o treść. "Funeral For A Killer" to chyba jeden z najlepszych kawałków tego doświadczonego zawodnika z Los Angeles jaki słyszałem. Murs często nawiązuje do poprzednich płyt i mówi o tym jaką "sagę" napisali razem z Wonderem. Niestety płyta nie jest pozbawiona mankamentów. W moim mniemaniu proporcje między kawałkami o bardziej bujającym i ostrzejszym zacięciu, a tymi słodkimi, spokojnymi i w dużej mierze traktującymi o miłości kawałkami jest trochę zbyt zachwiana na korzyść tych drugich. Ja rozumiem, że to są metafory, że nie trzeba tego zawsze traktować dosłownie, ale mimo wszystko jest ich po prostu za dużo, a przeważnie łączy się to ze zbyt miękkimi bitami 9th Wondera i może zwyczajnie powodować mdłości z nadmiaru słodyczy, jeśli wiecie co mam na myśli. Szósty track - "Two Sides Of My City" robi apetyt na współpracę tych dwóch gości w najlepszym wydaniu, a potem? "Dance With Me", "Better Way" - nie spełniają takich oczekiwań. "Whatever You Are" sprawia, że można się trochę obudzić, a słodziutkie, ale dużo lepsze "It's Over" tylko przypomina, że można to było zrobić trochę lepiej i ciekawiej.
Z kolei po albumie Buckshota, większość fanów oczekiwała pewnie bardziej szorstkiego, surowego brzmienia, choć nie znaczy to wcale, że takie były zamiary autorów, bo dwie poprzednie płyty duetu to wcale nie były takie produkcje. Ja mimo wszystko takiego Wondera lubiłem, bo choć czasem przesadził z tendencją do prostoty i nadmiernego bazowania na soulowych nagraniach bez urozmaiceń, ale czasami robił porcję bitów na których Buckshot brzmiał znacznie lepiej. Na nowej płycie nadal można zakreślić taki podział, tylko proporcje zmieniły się na niekorzyść fanów klimatu Black Moon. Nie znaczy, że na tej płycie nie ma dobrych kawałków. Bardzo płynący "The Feeling", posadzony na znacznie mocniejszych niż przeciętnie na tym albumie perkusjach "What I Gotta Say" czy naprawdę dudniące i absolutnie świetnie wyprodukowane "Stop Rapping". Z drugiej strony odczucia dotyczące płyty dobrze opisuje wejście a capella na początku numeru z Rapsody... Buckshot rapujący hook sprawia, że ja czekam, kiedy wjedzie ten mocny bit, który poniesie taki refren przez cały, kozacki numer. Wejście bitu niestety rozczarowuje. Nie jest zły, ale nie jest tym co przy takiej nawijce przydałoby się tutaj najbardziej.
Na obydwu wyprodukowanych przez Wondera płytach raperom nie da się zarzucić, że się nie starają. Mamy numery bardzo na temat, a gadania takiego jakiego jest wiele, tutaj jest akurat nie za dużo. Murs i Buckshot potraktowali projekty poważnie, ale wydaje mi się, że mogłyby być lepsze, gdyby w wyższej formie był 9th. Słucham obydwu na przemian od kilku dni i powoduje to, że chwilami jest już strasznie przesłodzony tymi bitami, czuję objawy przedawkowania soulowych sampli, czasem wcale nie tak wyszukanych jak niektórym się wydaje. Chwilami jest na niego zły, a potem trafie taką pętlę jak w "You" z "Solution" i przestaję się gniewać. Na chwilę. Koniec końców, jeśli miałbym oceniać płyty w skali szkolnej "Final Adventure" dostałoby trochę naciąganą czwórkę, a "Solution" maksymalnie trójkę z plusem. Może dlatego, że ta pierwsza jest krótsza i ma więcej tych momentów do których chce się wracać? Może dlatego, że Buckshot testuje naszą cierpliwość wbijając na takie bity i nie dając nam posłuchać swojego stworzonego do boom-bapu głosu na boom-bapowych bitach. A może ja po prostu za dużo rzeczy 9th Wondera słyszałem, żeby jarać się tymi? Pod spodem wrzucam numery w mojej opinii najlepsze, ale niestety materiały nie trzymają ich poziomu.
PS: Na duże uznanie zasługują gościnne zwrotki Rapsody na obu albumach. Wygląda na to, że chyba nie doceniłem tej dziewczyny.