kiedy hit-boy nawija, że jest "numerem trzy na tronie" to chodzi chyba mu o to, że jest tym panem od "niggas in paris", czyli od utworu numer trzy na "watch the throne" ;)
Hit-Boy "HITstory" - recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje, Teledyski
dodano: 2012-09-11 16:00
przez: Mateusz Marcola
(komentarze: 2) W ubiegłym roku zaskoczył beatem do "Niggas In Paris", w tym - chociażby podkładem do "Goldie" ASAP Rocky'ego.
Jego debiutancki album to kolejne zaskoczenie - bo to po prostu krążek nadspodziewanie dobry.
Znamy już ten scenariusz bardzo dobrze: uznany producent dochodzi do wniosku, że zasługuje na znacznie większy rozgłos i że coś z tym trzeba zrobić. Chwyta więc za ledwie piszący długopis, z czeluści szuflady wyjmuje zakurzony notes, a niedługo później wypluwa te swoje wypociny wprost do mikrofonu. Bądźmy szczerzy - najczęściej efektem jest asłuchalny jazgot, który najpierw rani uszy słuchaczy, a zaraz potem sprowadza producenta na ziemię. Ale jak wiadomo, od każdej reguły zdarzają się wyjątki - by wspomnieć chociażby Kanye Westa. Przykład to ze wszech miar banalny, ze wszech miar równocześnie trafny. W końcu Hit-Boy - czyli kolejny beatmaker, który postanowił spróbować swoich sił w rapie - to w pewien sposób podopieczny Yeezy'ego. Produkuje już od pięciu lat, ale prawdziwym motorem napędowym jego kariery była właśnie współpraca z Westem, która przyniosła światu chociażby "Niggas In Paris", bodaj najważniejszy utwór ubiegłego roku. To trafny przykład z jeszcze innego powodu: obaj panowie są ostatnimi czasy dość powszechnie porównywani, podobieństwa dostrzega się nie tylko w oryginalnym podejściu do muzyki, ale również w ich debiutanckich solowych singlach - wydanym przed dziewięciu laty "Through The Wire" (Kanye West) i tegorocznym "Jay-Z Interview" (Hit-Boy).
Takie porównanie może być błogosławieństwem, może też równie dobrze być niemożliwym do dźwignięcia ciężarem. Hit-Boy miał z nim pewne problemy, nogi lekko mu się uginały, a ręce wyślizgiwały ze sztangi, ale ostatecznie ciężar został uniesiony. I to w niezłym stylu. Ponoć rapuje na poważnie dopiero od nieco ponad sześciu miesięcy. Jak na tak krótki staż, jest raperem zaskakująco sprawnym. Flow nie wyjeżdża mu poza linię, teksty trafiają w punkt, od czasu do czasu potrafi również zaskoczyć - to wszystko składa się na rap bardzo solidny. Ale równie dobrze można powiedzieć - tylko solidny. O ile jako producent może bez skrępowania stać w pierwszym rzędzie, z wyprostowaną sylwetką i wysoko podniesionym czołem, o tyle jako MC powinien stać gdzieś w środkowym rzędzie, sąsiadując z tysiącami innych, bliźniaczo podobnych raperów. Najważniejsze jednak, że jako raper w żadnym stopniu nie przeszkadza, co więcej - słucha się go z przyjemnością. Niemniej, główną przyjemnością "HITstory" jest oczywiście warstwa muzyczna.
Królują podkłady nastrojowe, idealnie wpasowujące się w refleksyjną tematykę tekstów, ale nie oznacza to bynajmniej, że brakuje tu pazura. Bo i ten się znajdzie - czy to w nabuzowanym "Option", czy w podszytych południowym brzmieniem "Fan" (tylko ten Big Sean...) i "Busta Ass Niggas". Ale jak to już zostało powiedziane, przeważają beaty wprawiające słuchacza w stan zadumy, często wręcz melancholii. Otwierające album "HITstory" nie stroni od patosu, ale cienkiej granicy mimo wszystko nie przekracza, "Brake Lights" imponuje rozmachem, "East vs. West" i "WyW" przyjemnie jazzują, w tym drugim otrzymujemy dodatkowo kolejny świetny refren od Johna Legenda, a "Running In Place" pięknie nam to wszystko podsumowuje. Minusy? Jeden - "She Belongs To The City" wydaje się być za mocne oblepione patosem. Ale to by było na tyle.
Warstwa produkcyjna brzmi naprawdę luksusowo, to raczej bogato zdobiona knajpka gdzieś w centrum Paryża, niż dworcowa buda z przesolonymi frytkami i gumiastym schabowym. Hit-Boy nie jest w niej jedynym kucharzem, pomagają mu między innymi Deezy, Rey Reel czy Bink! (singlowe "Jay-Z Interview"), ale to właśnie on przygotował dania najsmaczniejsze - wspomniane już wcześniej "Brake Lights" i "Fan", a także, być może przede wszystkim, pod każdym względem doskonałe "Old School Caddy", kandydat do singla roku.
Na początku płyty Hit-Boy mówi, że póki co jest numerem trzy na tronie. Kto wie - może za jakiś czas przesunie się do przodu i zostanie niekwestionowanym numerem jeden. Póki co pozycja Kanye Westa jako króla mainstreamowego rapu (przynajmniej pod względem produkcji) jest niezagrożona, ale ileż to już było historii, w których uczeń ostatecznie przerastał mistrza... Cztery z minusem.
Jego debiutancki album to kolejne zaskoczenie - bo to po prostu krążek nadspodziewanie dobry.
Znamy już ten scenariusz bardzo dobrze: uznany producent dochodzi do wniosku, że zasługuje na znacznie większy rozgłos i że coś z tym trzeba zrobić. Chwyta więc za ledwie piszący długopis, z czeluści szuflady wyjmuje zakurzony notes, a niedługo później wypluwa te swoje wypociny wprost do mikrofonu. Bądźmy szczerzy - najczęściej efektem jest asłuchalny jazgot, który najpierw rani uszy słuchaczy, a zaraz potem sprowadza producenta na ziemię. Ale jak wiadomo, od każdej reguły zdarzają się wyjątki - by wspomnieć chociażby Kanye Westa. Przykład to ze wszech miar banalny, ze wszech miar równocześnie trafny. W końcu Hit-Boy - czyli kolejny beatmaker, który postanowił spróbować swoich sił w rapie - to w pewien sposób podopieczny Yeezy'ego. Produkuje już od pięciu lat, ale prawdziwym motorem napędowym jego kariery była właśnie współpraca z Westem, która przyniosła światu chociażby "Niggas In Paris", bodaj najważniejszy utwór ubiegłego roku. To trafny przykład z jeszcze innego powodu: obaj panowie są ostatnimi czasy dość powszechnie porównywani, podobieństwa dostrzega się nie tylko w oryginalnym podejściu do muzyki, ale również w ich debiutanckich solowych singlach - wydanym przed dziewięciu laty "Through The Wire" (Kanye West) i tegorocznym "Jay-Z Interview" (Hit-Boy).
Takie porównanie może być błogosławieństwem, może też równie dobrze być niemożliwym do dźwignięcia ciężarem. Hit-Boy miał z nim pewne problemy, nogi lekko mu się uginały, a ręce wyślizgiwały ze sztangi, ale ostatecznie ciężar został uniesiony. I to w niezłym stylu. Ponoć rapuje na poważnie dopiero od nieco ponad sześciu miesięcy. Jak na tak krótki staż, jest raperem zaskakująco sprawnym. Flow nie wyjeżdża mu poza linię, teksty trafiają w punkt, od czasu do czasu potrafi również zaskoczyć - to wszystko składa się na rap bardzo solidny. Ale równie dobrze można powiedzieć - tylko solidny. O ile jako producent może bez skrępowania stać w pierwszym rzędzie, z wyprostowaną sylwetką i wysoko podniesionym czołem, o tyle jako MC powinien stać gdzieś w środkowym rzędzie, sąsiadując z tysiącami innych, bliźniaczo podobnych raperów. Najważniejsze jednak, że jako raper w żadnym stopniu nie przeszkadza, co więcej - słucha się go z przyjemnością. Niemniej, główną przyjemnością "HITstory" jest oczywiście warstwa muzyczna.
Królują podkłady nastrojowe, idealnie wpasowujące się w refleksyjną tematykę tekstów, ale nie oznacza to bynajmniej, że brakuje tu pazura. Bo i ten się znajdzie - czy to w nabuzowanym "Option", czy w podszytych południowym brzmieniem "Fan" (tylko ten Big Sean...) i "Busta Ass Niggas". Ale jak to już zostało powiedziane, przeważają beaty wprawiające słuchacza w stan zadumy, często wręcz melancholii. Otwierające album "HITstory" nie stroni od patosu, ale cienkiej granicy mimo wszystko nie przekracza, "Brake Lights" imponuje rozmachem, "East vs. West" i "WyW" przyjemnie jazzują, w tym drugim otrzymujemy dodatkowo kolejny świetny refren od Johna Legenda, a "Running In Place" pięknie nam to wszystko podsumowuje. Minusy? Jeden - "She Belongs To The City" wydaje się być za mocne oblepione patosem. Ale to by było na tyle.
Warstwa produkcyjna brzmi naprawdę luksusowo, to raczej bogato zdobiona knajpka gdzieś w centrum Paryża, niż dworcowa buda z przesolonymi frytkami i gumiastym schabowym. Hit-Boy nie jest w niej jedynym kucharzem, pomagają mu między innymi Deezy, Rey Reel czy Bink! (singlowe "Jay-Z Interview"), ale to właśnie on przygotował dania najsmaczniejsze - wspomniane już wcześniej "Brake Lights" i "Fan", a także, być może przede wszystkim, pod każdym względem doskonałe "Old School Caddy", kandydat do singla roku.
Na początku płyty Hit-Boy mówi, że póki co jest numerem trzy na tronie. Kto wie - może za jakiś czas przesunie się do przodu i zostanie niekwestionowanym numerem jeden. Póki co pozycja Kanye Westa jako króla mainstreamowego rapu (przynajmniej pod względem produkcji) jest niezagrożona, ale ileż to już było historii, w których uczeń ostatecznie przerastał mistrza... Cztery z minusem.
Tagi:
Chyba samplował Sidneya Polaka