Na zeszłoroczny mixtape Smoke DZA zaprosił do współpracy między innymi Big K.R.I.T.'a i Curren$y'ego. Ta dwójka legalne debiuty ma już za sobą, ba, zebrały one w zdecydowanej większości pozytywne recenzje. Nadszedł więc i czas na debiut Smoke'a.
"George Kush da Button", wspomnniany już mixtape, był jedną z moich ulubionych płyt ubiegłego roku. Prezentował on jakość pełnoprawnego longplaya. Świeżość, luz, zajawka. Fantastyczny nastrój. A przede wszystkim: Ski Beatz jako producent większości utworów. Czy "Rolling Stone" to krążek równie dobry?
Niestety nie. To wciąż porcja całkiem znośnego rapu, miejscami nawet bardzo dobrego, ale w porównaniu z "George Kush da Button", płyta wypada bardzo blado. Wygląda na to, że Smoke swoje najlepsze karty wyłożył na mixtape, a na legalny debiut atutów i pomysłów już zabrakło. Zabrakło świeżości i polotu. I przede wszystkim - zabrakło beatów produkcji Ski Beatza. Zdecydowana większość "George..." wyprodukowana była właśnie przez beatmakera z Północnej Karoliny. Ski wytworzył tam iście kosmiczny klimat, dzięki któremu krążek wciągał od początku do końca, cały czas trzymając słuchacza w napięciu. Beaty w niczym nie ustępowały tym, które słynny producent wysmażył na obie części "Pilot Talk". A to już o czymś świadczy.
Tym razem Ski Beatza zastąpili producenci - z wyjątkiem Big K.R.I.T.'a i Omena - raczej anonimowi. I choć są to bez wątpienia ludzie utalentowani, wiedzący, jak robić dobrą muzykę, to zabrakło im chyba kunsztu wspominanego przeze mnie wielokrotnie twórcę takich klasyków, jak "Dead Presidents" czy "Feelin' It". Próbowali skopiować dźwięk z "George..." i w jakimś stopniu im się to udało: podobieństwo rzeczywiście widać. Ale samo podobieństwo to trochę za mało.
Gorsza produkcja bezlitośnie wypunktowała też słabości samego Smoke'a. To typowy przeciętniak: raper niezły, ale jednocześnie taki, który pewnego poziomu nie przeskoczy. Jego leniwe flow bez większego ryzyka można porównać do tego, jakim dysponuje jego dobry kolega, Curren$y. Jednak jeśli miałoby dojść do pojedynku pomiędzy tymi dwoma raperami, to zdecydowanym zwycięzcą zostałby reprezentant Nowego Orleanu. Smoke DZA jest niestety jednym z gorszych przedstawicieli popularnego ostatnio podgatunku rapu zwanego "stoner". Nie potrafi uratować utworu, gdy jego warstwa muzyczna kuleje, wręcz odwrotnie: zatapia go całkowicie.
Być może jednak przesadzam z krytyką. Może pisałbym zupełnie inaczej, gdybym przesłuchiwał "Rolling Stoned" z czystą kartą, bez znajomości ubiegłorocznego mixtape'u. Może. A tak napiszę, że krążek posiada kilka perełek, które poziomem wcale nie odbiegają od tych z "George Kush da Button". Mocne otwarcie w postaci "The Wonderful World Of The Kushedgod" i "He Has Risen", świetna produkcja K.R.I.T.'a i równie dobra zwrotka Buna B w "On The Corner", znakomite "Quiet" (beat Omena!), wciągające "Personal Party". Momenty są. Ale jest ich zdecydowanie za mało.
Powinno być dużo lepiej, tak się przynajmniej zapowiadało, ale wciąż jest nieźle. Na mocną trójkę. Za to jeśli miałbym oceniać okładkę, to zastanawiałbym się między piątką a szóstką. Świetna rzecz! Średniej z dwóch ocen wyciągać jednak nie będę.
Masz dosyć muzycznej papki z TV? Popkiller wyeliminuje wszystkie szumy i pozwoli skupić się na tym, co w muzyce naprawdę wartościowe. Zaserwujemy Ci najlepsze piosenki, teledyski, recenzje płyt i newsy z branży hip-hopowej. Wykonawcy ze świata hip-hopu opowiedzą w wywiadach o swoich planach na koncerty i festiwale hip-hopowe. Na Popkillerze znajdziesz to wszystko, my piszemy konkretnie o muzyce.
Popkiller.pl nie odpowiada za treści słowne i wizualne w utworach audio i video prezentowanych na łamach serwisu, a udostępnionych przez wydawców fonograficznych i samych artystów. Nagrania te są prezentowane ze względu na ich walor newsowy i nie przedstawiają stanowiska Popkiller.pl.