Co znaczy być legendarnym zespołem? Patrząc przez pryzmat autorów tego albumu można by określić to tak: żadnego słabego albumu w dorobku, ciągły rozwój, mnóstwo innowacji wniesionych do gatunku i nieustanne poszukiwanie, które praktycznie nigdy nie kończyło się fiaskiem. ?uestlove, Black Thought i spółka puszczają album? Sprawdza go zdecydowana większość ludzi mówiących o sobie, że są hip-hopowcami i nie tylko. Ich muzyka już dawno wyszła poza sztywny kanon, nigdy nie tracąc korzennego apealu. Są legendarni i już.
"How I Got Over", najnowsze dziecko zespołu wydane 16 lat od oficjalnego debiutu tylko potwierdza ich status. Co ciekawe album, wbrew temu co mówi część słuchaczy nie jest wcale oderwany od hip-hopu. Pierwszy plan w tych kompozycjach stanowią perkusje, a w przewadze śpiewane refreny nie powinny nas zwieść. To hip-hop XXI wieku, który zarazem spodoba się fanom klasyków zeszłej dekady, jak i zwolennikom nowoczesnych, odważnych i skomplikowanych aranżacji.
Atmosfera tego albumu, nie zostawia wątpliwości... To najlepsza płyta
Rootsów od czasu genialnego "Tipping Point". W mojej opinii nawet
lepsza od niezpomnianego albumu z pomarańczową okładką. ?uestlove
dowodzi tutaj, że niewymienianie go w czołowej trójce producentów na
scenie jest niezwykle krzywdzące. To muzyk, który nie tylko ma
możliwości, żeby w swoje produkcje wplatać żywe instrumenty i robić z
nich przepiękny użytek, ale na dodatek doskonale zdaje sobie sprawę,
czym jest hip-hop i jak powinien brzmieć w naszych czasach. Zaproszeni
goście, to w dużej mierze rapowi newcomerzy stanowiący przyszłość
gatunku (Blu, Truck North czy P.O.R.N. spisali się naprawdę dobrze) i ich udział w sesjach
nagraniowych można śmiało uznać za symboliczny.
Na ich tle Black Thought, geniusz z Filadelfii, złapał nieprawdopodobną
formę. Dawno nie słyszałem tak dobrych zwrotek tego, jakby nie patrzeć, weterana. Flow
wyrabiane latami stało się jego wizytówką, teksty raz bywały gorsze, raz
lepsze, ale zawsze sprawiał, że słuchało się ich z uwagą. Tym razem
przeszedł samego siebie zaliczając kilka takich linijek, że świeżak
pukający do bram wielkiej gry mógłby mu pozazdrościć determinacji.
Koledzy u boku uzupełniają go świetnie, choć Dice Raw chyba już pozostanie w moich oczach młodszą odmianą BT. Za to np. Truck North zalicza
tutaj takie wejście jak Saigon na poprzedniej płycie, a to duży
komplement. Zapamiętamy tę zwrotkę na długo. Fantastycznie wypadają
kooperacje z wokalistami. John Legend robi na apetyty na wspólny album
z zespołem, Patty Crash zwraca na siebie uwagę, bo jej głos hipnotyzuje.
Wady? Niestety są. "Now Or Never" jest odrobinę (!) słabsze od reszty
kawałków, "Web 20/20" jako odpowiedź na dillowo/madlibowe jazdy nie
sprawdza się najlepiej, a "Hustlaz" choć na swój sposób genialne, nie
do końca pasuje do całości. To jedyne powody dla których nie mogę temu
albumowi postawić szóstki. Stawiam piątkę z plusem i mam nadzieję, że
przekonam was w ten sposób do sprawdzenia (naprawdę muszę?). Ta płyta
ma wielkie zadatki na zostanie w naszej pamięci na długie lata.
Wyprodukowana z wielkim wyczuciem, najlepszymi umięjętnościami i
smakiem, brzmiąca rewelacyjnie, zarapowana na najwyższym poziomie... Co tu dodać? Nawet samplując Paula McCarthneya robią perełki.
Ladies and gentlemans... The legendary Roots crew!!!
PS: Zwróćcie uwagę na takie smaczki jak pierwsze perkusje w "Dear God
2.0" (też mieliście wrażenie, że po waszym pokoju lata ptak?) czy
fascynujące skity, którym należy się większa uwaga niż tego typu
kawałkom zazwyczaj.