Johnny 'J' "I Gotta Be Me" (Przegapifszy #62)
Dzisiaj mija piąta rocznica śmierci Johnny J'a - producenta, kojarzonego głównie z pracy, jaką wykonał przy klasycznych albumach z dyskografii Tupaca Shakura, jak "All Eyez On Me", "Me Against The World" czy "Until The End Of Time". Z tej okazji przedstawiam wam krążek "I Gotta Be Me" - jedyny solowy materiał w repertuarze tragicznie zmarłego artysty.
Projekt ten mógł umknąć waszej uwadze z wielu powodów. Wszak zdecydowana większość słuchaczy kojarzy Johnny'ego przede wszystkim z produkcji funkowych bitów, którymi hip-hopowy świat zachwycał się w drugiej połowie lat 90-tych. Druga sprawa to fakt, że krążek dosłownie przepadł w zalewie podobnych pozycji, jakie wychodziły w tamtym okresie jedna po drugiej. Główna w tym wina słabej promocji, która ograniczyła się jedynie do wydania dwóch singli i nakręcenia jednego teledysku. Skromne działania marketingowe były zapewne podyktowane względami finansowymi, które wynikały z tego, że krążek ukazał się na rynku małym nakładem niezależnej wytwórni Shade Tree Records, która nie dysponowała środkami, pozwalającymi konkurować jej wydawniczo z wielkimi labelami. W ten oto sposób "I Gotta Be Me" stanowi dzisiaj łakomy kąsek dla kolekcjonerów i swoistą zagadkę dla postronnych słuchaczy.
A jak z zawartością? Cóż, nie jest tak źle jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać (szczególnie oceniając zawartość po okładce, która jest naprawdę kiepska). Chociaż nie oszukujmy się - "I Gotta Be Me" to płyta, w której warstwa liryczna schodzi na drugi plan. Nawet pomimo całej mojej sympatii, jaką żywię do postaci Johnny J'a, nie zamierzam być tu ani przez chwilę stronniczy i przyznam otwarcie - w elemencie składania rymów był on przeciętniakiem, chociaż po latach słucha się go na majku całkiem fajnie. Niezłe teksty, oscylujące głównie wokół tematyki, związanej z relacjami damsko-męskimi. Jest więc trochę o miłości, problemach przez które przechodzi niemal każdy związek ("Get Away From Me") i naturalnie seksie ("Diggin' Um Out", "Shake Dat Ass"). Poprawne flow, rzucające się w uszy takich utworach jak "Something She Can Feel", no i przede wszystkim świetne produkcje ("I’m Better Man", "Better Off"), dzięki którym ten album wybija się ponad przeciętność. Co ciekawe, Johnny 'J' nie ogranicza się na "I Gotta Be Me" jedynie do rapowania - zdarza mu się nawet zaśpiewać ("Love's The Way") i wychodzi mu to naprawdę nie najgorzej (nie wiem czemu, ale zajeżdża mi trochę country). Fani twórczości Tupaca, którzy nie mieli dotychczas możliwości przesłuchania tego albumu, z pewnością wychwycą momentalnie znajome dźwięki w utworach "Better Off" i "It’s A Wonderful Day". Oba bity zostały potem przekazane Shakurowi, podczas pracy nad "All Eyez On Me", z czego jeden wszedł na płytę w postaci kawałka "Picture Me Rollin'" a drugiego użyto przy nagrywaniu numeru "Why U Turn On Me", który ukazał się potem na płycie "Until The End Of Time" w zmienionej wersji.
"I Gotta Be Me" może i nie powala na kolana, ale warto go sprawdzić chociażby ze względu na samą muzykę, która zawsze była mocnym punktem twórczości Johnny J'a. Krążek w wersji fizycznej dostać co prawda szalenie ciężko, ale odsłuch całej płyty na YouTubie powinniśmy znaleźć. Parę lat temu była nawet mowa o specjalnej reedycji albumu, zawierającej 6 dodatkowych nagrań jakie nie weszły na pierwotną wersję, ale póki co temat wydaje się raczej już nieaktualny... szkoda. Fanom twórczości Johnny’ego nie muszę specjalnie tej płyty rekomendować – reszcie za to polecam przesłuchać nie tylko ze względu na dzisiejszą rocznicę, ale przede wszystkim dlatego, że "I Gotta Be Me" to naprawdę bardzo klimatyczna produkcja...
Rest in Peace Johnny 'J'.