Przez ostatnie kilka tygodni głośnym wydarzeniem w Stanach Zjednoczonych była premiera filmu znanego i cenionego reżysera Spike'a Lee pt. "Chiraq". Dźwięczna nazwa, którą raperzy pokroju Chief Keefa, Lil Herba, Fredo Santany itp określają swoje miasto ogarniętę wojną gangów, powinna wskazywać na to, że dzieło Spike'a Lee będzie gangsterskim filmem ukazującym problemy Wietrznego Miasta w stylu legendarnych "Menace II Society" czy "Boyz N Da Hood". Nic bardziej mylnego. "Chiraq" okazał się być współczesną satyryczną adaptacją komedii Arystofanesa "Lizystrata", a w główną rolę gangstera/rappera wciela się... Nick Cannon. Na reżysera oraz i na sam film spadła lawina krytyki, którą wygłaszali też raperzy. Jednym z najbardziej sfrustrowanych był pochodzący z Chicago Chance The Rapper. Teraz przyszedł czas na odpowiedź Spike'a Lee dość mocno atakującą młodego rapera.
Spike Lee
Spike Lee
Malcolm Little. El-Hajj Malik El-Shabazz. Malcolm X. Jedna z najważniejszych i najbardziej kontrowersyjnych postaci w powojennej historii Ameryki, dla jednych niestrudzony adwokat praw czarnoskórych mieszkańców Stanów, dla drugich - podżegacz, nawołujący do rasizmu, przemocy wobec białych, propagujący czarną supremację... Postać niezwykle interesująca, której poglądy, ogłaszane w znakomitych mowach (m.in. w słynnej "The Ballot or the Bullet" z 3 kwietnia 1964 roku) insiprowały miliony Afroamerykanów.
Film biograficzny o Malcolmie był w planach już od lat 60. - ok. 1968 roku James Baldwin i Arnold Perl sporządzili scenariusz na podstawie monumentalnej The Autobiography of Malcolm X. Długo jednak nie można było znaleźc reżysera i studia, które podjęłoby się realizacji biopiku tak kontrowersyjnej postaci... W końcu studio Warner Bros. zgodziło się na wyprodukowanie obrazu, na reżysera "mianując" Normana Jewisona. Od razu jednak pojawiły się głosy, że za film o zasłużonym afroamerykańskim działaczu nie powinien brać się biały reżyser...
Najgłośniej przeciw Jewisonowi opowiadał się Spike Lee, którego osobistym marzeniem było właśnie przeniesienie Autobiography na srebrny ekran. Po gwałtownych protestach Jewison zrezygnował z projektu, odstępując fotel reżyserski Spike'owi. Ten niezwłocznie zabrał się do roboty - zmieniając znacznie scenariusz Baldwina i Perla, ignorując nawet problemy z budżetem i protesty wytwórni, zaprezentował w 1992 roku " swoją wizję Malcolma X". Z okazji dzisiejszej 89. rocznicy urodzin Malcolma - przyjrzyjmy się owej Spike'owej wizji ziszczonej, temu epickiemu, trzygodzinnemu opus magnum - oto "Malcolm X".
Jeden z najbardziej zaskakujących utworów na "MMLP2" - "Headlights", z gościnnym udziałem Nate'a z zespołu fun, doczekał się w końcu teledysku. Dlaczego jest to kawałek zaskakujący? Oto bowiem Eminem, niegdyś lżący i przeklinający swą rodzicielkę Debbie Mathers na każdym niemal kroku - teraz wyciąga dłoń z gałązką oliwną, oznajmiając "maybe we took this too far". Mocny, dorosły i przejmująco szczery utwór.
Znamiennym jest fakt, że teledysk miał swą premierę 11 maja - w Dzień Matki (w USA i w wielu krajach świata święto to wypada zawsze w drugą niedzielę maja). Dodatkową niespodzianką jest fakt, że reżyserem całkiem pomysłowego klipu (w którym większość akcji pokazana jest z "punktu widzenia" matki Marshalla) jest nie kto inny, jak dobrze znany czytelnikom Popkillera Spike Lee!
W 1998 roku Spike Lee miał już na koncie większość uznawanych dziś za bezwzględne klasyki "jointów". Od "Do The Right Thing" minęło prawie 10 lat, w ciągu tego czasu zdążyła się zmienić zarówno moda, jak i muzyka. Nasz bohater był już uznanym w środowisku, choć wciąż niedocenianym przez szerszą mainstreamową publikę artystą, z wyrobionym własnym stylem i lojalnym gronem fanów. W maju tego roku do amerykańskich kin trafiło jego najnowsze dzieło, a osobiście mój ulubiony "joint" z filmografii Mistrza - "He Got Game". W rolach głównych ledwie 22-letni wówczas, grający drugi sezon w barwach Milwaukee Bucks Ray Allen oraz niezawodny, znany już z imponujących występów w "Mo' Better Blues" i "Malcolmie X" Denzel Washington.
"He Got Game" to bez wątpienia jeden z najlepszych filmów o koszykówce, jakie kiedykolwiek powstały. Co ważniejsze jednak - nie dość, że ukazuje całe piękno i magię basketu, daje nam też wgląd w procesy, które zachodzą za kulisami gry i problemy, z którymi muszą się zmagać młodzi, utalentowani, doświadczeni przez życie zawodnicy z nizin społecznych, będący u progu wielkiej kariery. Spike nie byłby też sobą, gdyby nie przemycił tutaj ważnych treści społecznych i nie przybliżył nam kolejnej części swojej ukochanej dzielnicy, Brooklynu...
To już szósty joint Spike'a, który wam przedstawiamy i jeśli znacie poprzednie wiecie doskonale, że temat dyskryminacji rasowej u nowojorskiego reżysera jest motywem przewodnim większości filmografii. Nigdzie jednak jego złożoność nie została przedstawiona tak jak w "Jungle Fever" z 1991 roku. Wiele osób zwróci na niego uwagę ze względu na kapitalną obsadę - w roli głównej znany zapewne wszystkim Wesley Snipes, w drugoplanowych Samuel L. Jackson (dostał za tę rolę nagrodę na festiwalu w Cannes), młodziutka Halle Berry czy debiutująca na wielkim ekranie Queen Latifah. "Jungle Fever" to jednak przede wszystkim punkt wyjścia do dyskusji, film ukazujący przerażające zjawiska, ale zarazem jak to u Spike'a bywa zazwyczaj również ich przyczyny środowiskowe.
Tytułowa "Jungle Fever" (w polskiej dystrybucji jako "Malaria"...) to określenie związku dwójki osób różnych ras. W tym wypadku jest to związek Flippera, syna kaznodziei kościoła baptystów i Angie - włoskiej Amerykanki wychowanej w tradycyjnym, katolickim domu bez zmarłej matki. Postać grana przez Snipesa ma szczęśliwą rodzinę, piękną żonę i córkę, świetną i dobrze płatną pracę. Angie poznaje jako nową sekretarkę zatrudnioną bez jego wiedzy i aprobaty. Między postaciami zaczyna iskrzyć od pierwszego dnia wspólnej pracy, ale piękny romans ma nieoczekiwane skutki.
Spike Lee działa głównie na polu filmowym, ale jego filmy zawsze były bardzo inspirujące dla muzyków. Ilość odwołań do jego filmów w rapowych kawałkach jest niezliczona. Dziś chcielibyśmy przypomnieć wam wyjątkowy track w którym Spike pojawił się również wokalnie robiąc charakterystyczne shouty do numeru zatytułowanego tak jak jego najbardziej znany film w południowej wymowie Ludy - "Do The Right Thang". Był to ostatni track z mojego ulubionego albumu Ludacrisa - "Theater Of The Mind" z 2008 roku. Oprócz Spike'a w numerze pojawił się bardzo pasujący tutaj Common, a bit wyprodukował 9th Wonder.
"Do The Right Thing", trzeci pełnometrażowy film w dorobku Spike’a Lee, to zarazem jeden z jego największych kasowych hitów (31 mln $ zysku) i bezapelacyjny klasyk, którego nie mogliśmy pominąć w naszym przeglądzie twórczości mistrza. Ten kontrowersyjny, wywołujący dyskusję na niechętnie poruszane tematy uprzedzeń rasowych dramat z wieloma elementami komediowymi świetnie oceniono już w momencie ukazania się latem 1989 r., a z biegiem czasu nie został zapomniany i wcale nie stracił na wartości.
Odpowiedzialny za scenariusz, reżyserię, produkcję i grający zarazem główną rolę Spike Lee zawarł w tym filmie esencję swojego stylu. "Do The Right Thing" umiejętnie bowiem łączy sceny komediowe z poważnym, ambitnym przesłaniem całości, napięcie budowane jest stopniowo i umiejętnie, a zaskakujące zakończenie daje nam wiele do myślenia… To także kolejny film, przedstawiający realia życia w Nowym Jorku z perspektywy zwykłych mieszkańców tamtejszych blokowisk.
Spike Lee to bez wątpienia jeden z tych reżyserów, którzy nie boją się podejmować problemów trudnych, kontrowersyjnych, mogących wywołać burzliwy dialog w społeczeństwie. Jeśli myślicie o ambitnym kinie afro amerykańskim, w głowie natychmiast powinno wam się zapalać światełko z jego nazwiskiem. Działający aktywnie w przemyśle filmowym od 1983 r. artysta pod koniec XX w. miał już na koncie kilkanaście świetnie przyjętych "jointów", a założona przez niego na początku kariery, prężnie rozwijająca się wytwórnia filmowa "40 Acres & A Mule Filmworks" stała się symbolem zaangażowanego kina afro amerykańskiego na najwyższym poziomie.
Na jesieni 2000 r. do kin w USA trafiła kolejna produkcja spod ręki mistrza – napisane i wyreżyserowane przez niego "Bamboozled". Film ten szybko okazał się komercyjną klapą, a mieszane recenzje i masa kontrowersji mu towarzyszących spowodowały, że po latach został niejako zapomniany i niezmiernie rzadko stawia się go w jednym rzędzie z pozostałymi klasykami Lee... Nie oznacza to jednak, że "Bamboozled" nie jest dziełem wartym uwagi – wręcz przeciwnie. Ta podejmująca problematykę rasową gorzka satyra na współczesny przemysł telewizyjny stanowi ważny element Spike’owej układanki, pozwalającej nam zrozumieć lepiej istotę tkwiących w społeczeństwie amerykańskim tarć i napięć.
Kariera Spike'a Lee jest naprawdę przebogata, a tydzień to zdecydowanie za mało, żeby zaznajomić was z jego twórczością. Tym bardziej, że Spike swoje zasługi notował nie tylko na polu reżyserii czy scenariusza, ale także produkcji. W filmie "New Jersey Drive" jest executive producerem, zresztą jego rękę w efekcie końcowym dostrzeże każdy kto zna charakterystyczne zagrywki z jego innych filmów. Jak widzicie jednak przede wszystkim skupimy się na przepotężnym soundtracku, zdecydowanie najlepszym jaki słyszałem w życiu, dwucześciowym wydawnictwie na którym pojawia się cała plejada gwiazd tworząc z dwóch krążków swoiste "the best of '95 hip-hop".
Kiedy ktoś kojarzy fakty, połączy czas powstania materiału z ksywkami zrozumie o co chodzi. Fanom rapu nie muszę tłumaczyć w jakiej formie w tamtym czasie byli Notorious B.I.G., Jeru The Damaja, Boot Camp Click, Redman, Naughty By Nature, Queen Latifah, Pharoahe Monch, O.C., Heavy D czy Lords Of The Underground. Wszyscy z wyżej wymienionych pojawiają się na soundtracku, a to może połowa tego co na nim znajdziecie.
"Clockers" trafiło na ekrany kin w Stanach Zjednoczonych we wrześniu 1995 roku, stanowiąc uzupełnienie obrazu ukochanej dzielnicy Spike'a Lee, który widzieliśmy w "Crooklynie". Singlem promującym soundtrack jest sequel legendarnego "Crooklyn Dodgers" gdzie w miejsce Buckshota, Masta Ace'a i Special Eda pojawiają się Chubb Rock, O.C. i Jeru The Damaja. Zarówno kawałek jak i film z czasem zyskały status klasycznych, ale "Clockers" okazał się porażką amerykańskiego box-office'u. Nie jestem w stanie tego zrozumieć, ale 25 milionów zielonych zainwestowanych przez producentów (samego Spike'a, ale również... Martina Scorsese) nigdy się nie zwróciło.
Scenariusz wraz z bohaterem naszego tygodnia stworzył Richard Price, autor powieści "Clockers", na podstawie której stworzono fabułę filmu. Perspektywę patrzenia na Nowy Jork zmieniono z oczu dziecka w "Crooklynie" na oczy clockersów czyli narkotykowych dilerów z podwórek projektów NYC. To jeden z najbardziej brutalnych filmów Spike'a nie tylko ze względu na ilość krwi na ekranie, ale również w aspekcie moralnym. Mnóstwo tutaj scen, które zostają w pamięci jak drzazgi, ale jednocześnie wyjaśniają pewne mechanizmy, które dla białego Europejczyka niekoniecznie muszą być w pełni zrozumiałe.
UPDATE: Obserwując waszą reakcję na nasz tydzień ze Spikiem i zastanawiając się jak maksymalnie uprzyjemnić wam odbiór postanowiliśmy przedłużyć tydzień do dwóch. Po pierwsze - da wam to czas, żeby na spokojnie sprawdzać nasze artykuły (a przede wszystkim - filmy), a po drugie da nam czas, żeby przygotować ich dla was jeszcze więcej niż pierwotnie bylo w planie.
Już widzę waszą konsternację i pytania w stylu "czemu na muzycznym portalu artystą tygodnia zostaje reżyser"? Kiedy pewnego dnia kilka tygodni temu trafiłem na klip Skyzoo i Taliba Kweli, który znajdziecie w rozwinięciu pomysł zaczął kiełkować. Przecież Spike to nie tylko społecznie zaangażowane kino w zdecydowanej większości opowiadające o black communities, ale też szereg absolutnie wybitnych soundtracków na których pojawiały się największe gwiazdy hip-hopu, r&b, bluesa, a nawet popu. Kopalnia muzyki, która w dużym stopniu stanowi premierowe i niepublikowane nigdzie indziej materiały. To nie przypadek, że na potrzeby soundtracków Spike'a swoje całe albumy przeznaczali m.in. Stevie Wonder czy Public Enemy.
Jak wspomniałem pomysł tygodnia ze Spikiem powstał dosyć dawno, a materiały wjeżdżają dopiero teraz. Powodem jest fakt, że tak rozbudowanego i obszernego w treści tygodnia na Popkillerze chyba jeszcze nie było.
W życiu urodzonego w 1957 r. na Południu Stanów Zjednoczonych Sheltona Jacksona Lee jazz obecny był praktycznie od kołyski. Bill Lee - ojciec chłopaka, ochrzczonego kilka lat później przydomkiem "Spike", utrzymywał rodzinę z gry na gitarze basowej w zespołach jazzowych, choć w swojej karierze współpracował też z takimi artystami jak Aretha Franklin, Cat Stevens, Bob Dylan czy Simon and Garfunkel. Na przełomie lat 50. i 60. familia przeprowadziła się z Atlanty na nowojorski Brooklyn, a za nimi podążyła kultywowana w domu Lee miłość do jazzu…
Trzydzieści trzy lata później, w sierpniu 1990 r. na ekrany amerykańskich kin trafił czwarty pełnometrażowy film autorstwa Spike'a Lee, przepełniony muzyką jazzową "Mo' Better Blues". Odpowiedzialny za scenariusz, reżyserię i produkcję, a także występujący tu jako aktor Spike stworzył niesamowicie klimatyczny i realistyczny obraz codziennego życia uzdolnionego trębacza z Nowego Jorku. Fakt obsadzenia w roli głównej świetnego, znanego już między innymi z "Freedom Cry" i "Glory", 35-letniego wówczas Denzela Washingtona bez wątpienia pomógł filmowi odnieść w USA sukces komercyjny. Zresztą jak najbardziej zasłużony.
Nasz nietypowy tydzień ze Spikiem Lee trzeba rozpocząć z impetem, a "Crooklyn" to dzieło bardzo dobre na początek drogi z wybitnym reżyserem i scenarzystą. I aktorem. W filmie z 1994 roku Spike gra rolę nałogowego wąchacza kleju, który okrada niewinne dzieci z pieniędzy, ale żeby było jasne - "Crooklyn" nie jest o patologicznej stronie Brooklynu. To obraz, który w uniwersalny sposób przemówi do pamięci dzieciństwa każdego widza, ale jednocześnie ukazuje specyfikę ukochanej dzielnicy reżysera.
Im bliżej jesteśmy końca, tym sytuacja robi się dużo bardziej poważna, ale pierwsza połowa filmu to też znakomita rozrywka. Druga część zadba o to, żebyście film zapamiętali na długo i wynieśli z jego oglądania pewne wartości. Duże słowo, ale w tym wypadku opisuje faktycznie dużą rzecz jaką jest rodzinna więź. Jako portal muzyczny nie odmówimy sobie również przyjrzenia się bardzo istotnej, jak to zwykle u Spike'a bywa ścieżce dźwiękowej i jej znaczeniu dla odbioru filmu.
Pos, Trugoy the Dove i Maseo to trzech gości, którzy udowadniają, że "rap nie jest pracą, tylko życiem". Kiedy zbierałem się do tego artykułu pomyślałem sobie przez chwilę "klasyk? Nie, to jeszcze za świeże". Siedem lat... Czas leci, a ta płyta wciąż jest świeża i właśnie o to chodzi.