PRhyme (DJ Premier & Royce da 5'9") "PRhyme" - recenzja
Rok 2014 był rokiem duetów i interesujących hip-hopowych kombinacji. Evidence wraz z Alchemistem przedstawili nam Lorda Steppingtona. Freddie Gibbs i Madlib wypchali Pinatę kokainą, Bishop Nehru wraz z MF Doomem zabrali nas w mistyczną podróż do Nehruvii, Apollo Brown z Ras Kassem uczyli, jak bluźnić, nasz Ostry na korzennym boom bapie od Marco Polo nakreślił ponurą wizję Kartaginy... Last but not least, Killer Mike i El-P jako Run the Jewels powrócili z drugim albumem, który - według wielu - absolutnie zdeklasował tegoroczna konkurencję...
Czy na pewno? To już kwestia gustu. Uważam, że jest jedna kooperacja, która w wyścigu do tytułu "najlepszy duet minionego roku" może dżentelmenom z RTJ poważnie zagrozić... PRhyme - czyli duo DJ Premier x Royce da 5'9. Panowie znają się od dawna, od czasów pamiętnego "Boom" współpracowali ze soba kilkakrotnie, za każdym razem smażąc zacne sztosiwa, a w ubiegłym roku zaatakowali wspólnym materiałem, półgodzinnym "PRhyme".
Zanim jednak zaczniemy recenzję, muszę posypać głowę popiołem i umieścić tu małą erratę - w swej długaśnej diatrybie na temat "Shady XV" napisałem: "Preemo i Royce wypuścili właśnie album z kozackimi podkładami, łączącymi żywe instrumentarium courtesy of Adrian Younge z samplami Premiera"... Otóż - jest to nieco mylące, "PRhyme" skonstruowany jest nieco inaczej. Preemo postanowił wszystkie podkłady "PRhyme'u" oprzeć o SAMPLE z dyskografii kalifornijskiego Cudowtórcy. Dlaczego tak go nazywam? Otóż Younge od kilku lat stał się tzw. go-to person, jeśli chodzi o rewitalizację karier muzycznych weteranów - wystarczy wspomnieć tylko świetne, inspirowane włoskimi filmami giallo Twelve Reasons to Die Ghostface'a, klasyczny, szalony soul The Delfonics czy niezwykle interesujące There is Only Now Souls of Mischief....
Najlepsze w twórczości Younge'a jest to, że czerpie ona z ogromnej ilości źródeł. Korzenny hip-hop, soul i psychedelia lat 60. i 70., rock progresywny, twóczośc Ennio Morricone.... Preemo miał więc doskonały budulec do tworzenia konfiguracji sampli - i wykorzystał to w 100%. Niepodrabialny, nowojorski Preemo sound wraz z muzycznymi eksperymentami Younge'a tworzą świetną kombinację, jakże różną od wyświechtanych już, charakterystycznych pianinkowych loopów Premiera... Nie mamy tu w każdym razie do czynienia ze zbiorem odrzutów, jak np. The Kolexxxion. PRhyme udowadnia, że Preem wciąż jest rewelacyjnym producentem, zdolnym uczynić niemal z każdego dźwięku solidny, spójny i intrygujący podkład. Mroczne, świdrujące "To Me, to You", brzmiące niczym zaginiony track Wu-Tangu, nieco "westernowo" brzmiące "Wishin' (swoją drogą, te zmiany podkładu w tym tracku to jedne z najlepszych momentów całego albumu) czy "Underground Kings" (ta gitara...), cudowne, detroitowe "You Should Know" na pokładzie z Dwelem, ciężkie, synthowe "Courtesy"... Fani produkcji Preemo poczują się jak w domu. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to czasem zbyt silnie brzmiące snare'y, tak jak w "Microphone Preem".
Royce nieraz już udowodnił, że na podkładach Preemo czuje się jak ryba w wodzie. Niezrównany punchliner, Nickel Nine ciska kąśliwymi, błyskotliwymi linijkami dosłownie co sekundę (A eulogy is borin' for You to be informed/I'm a chore and my circle change more than the European coin/Once the kill is begun, you realize/I'm the illest, the realest is Pimp C, and the trillest is Bun). Nie znaczy to jednak, że "PRhyme" to stuprocentowo battlerapowa bonanza - już w pierwszym, tytułowym tracku Royce przedstawia zaskakująco gorzki obraz swego życia - wspomina m.in. o swoich problemach z alkoholem, wpada też niestety w nieprzyjemny, mizoginiczny ton (All these bitches be doing, is playing musicalk chairs/with different rappers' front seats, without calling shotgun/Face it, you're a ho, as God as my witness).... Kawałek kwituje jednak słowami I'm in my permanent PRhyme/I ain't never falling off - i jest to świetne podsumowanie formy Royce'a. Jego flow, gry słowne i metafory są na poziomie nieosiągalnym dla większości obecnych MC's... Ode mnie idzie też plusik za nawiązanie do wyprodukowanych przez Preemo klasyków Nasa, Jaya czy Biggiego - gdy w "Wishin" Royce wjeżdża na grubych bębnach z "Kick in the door, wavin' the 44", aż ciary przechodzą....
Interesujący jest dobór gości. W większości są to utalentowani MC's z nowej generacji - asy TDE, Ab-Soul i ScHoolboy Q, Mac Miller, Jay Electronica (!). Nie można nie odnieść wrażenia, że jest to jakby symboliczne przekazanie pałeczki, tworzenie pomostu łączącego kilka pokoleń hip-hopu. Panowie poradzili sobie bardzo dobrze - szczególnie zadziwiający jest Q, radzący sobie na skomplikowanym beacie bardzo dobrze, co najważniejsze - dotrzymujący kroku dwóm mikrofonowym bestiom - Royce'owi i Killer Mike'owi. Lekko rozczarowuje Mac Miller, mający może fajne linijki (I ain't human, more a movement of illusions) , ale brzmiący ospale i nieprzekonująco... Common ze swym powolnym flow również nieco gryzie się z drapieżnym podkładem "Wishin'". Całość wieńczy obligatoryjny kawałek Slaughterhouse, feeria pomysłowych punchline'ów (Man, these rappers out here reachin', your arms are too short/Take the boxing gloves off, hand them to the Gods), sequel do sztosu "Microphone" z pierwszego albumu... osobiście jednak nie przypadł mi do gustu, co więcej - myślę, że jego brak nie zaskodziłby albumowi w żadnym stopniu.
Kombinacja idealna? Drugi Gang Starr? Bez przesady - sam Royce podkresla, że nie jest tu, aby zastąpić Guru... To po prostu znakomity album dwóch idealnie rozumiejących się artystów, gości, którzy w rapgrze widzieli już wszystko. Throwback i hołd dla złotych lat 90., nirvana dla fanów klasycznego hip-hopu, a w skrócie - po prostu precisely the right rhymes + kozackie podkłady. A czyż nie o to w tym wszystkim chodzi? Piąteczka. Już nie mogę się doczekać nowej edycji z dodatkowymi trackami i featuringami Dooma i Black Thoughta.... To będzie ogień, zapamiętajcie moje słowa.
PS Tekst miesiąca: If you are what you eat, how come I'm not pussy?! - KXNG Crooked, "Microphone Preem"