Cunninlynguists "Strange Journey Volume Three" - recenzja nr 1
Cunninlynguists. Cunninlynguists. Cunninlynguists, with stunning English. Nie wiem, czy było słowo, które w kwietniu padało z moich ust częściej niż ta skomplikowana bądź co bądź nazwa tercetu z Kentucky. Żadna inna płyta w kwietniu nie gościła w mych słuchawkach tak często jak właśnie długo oczekiwana, trzecia część kompilacji "Strange Journey". Czy muszę dodawać, że jestem wielkim fanem Lingwistów? Od czasu, gdy ok. 2009-2010 roku odkryłem pamiętne "A Piece of Strange" i zakochałem się w nim iście na zabój, na każdy kolejny materiał sygnowany ksywkami Kno, Natti i Deacon the Villain czekam z niecierpliwością.... Zanim przejdziemy do oceny nowej, Dziwnej Podróży, czuję się w obowiązku przestrzeć Was, Czytelnicy, że niniejsza recenzja będzie jedną z tych "rozentuzjazmowanych", gdzie co drugie zdanie pada słowo "rewelacyjny", "fenomenalny" itd.
Ukrywać bowiem nie będę - "SJV3" to dla mnie rewelacyjny album. Dopracowany, tętniący energią, jak zwykle zaskakujący wysoką formą MC's, jak zawsze udowadniający produkcyjny kunszt Kno... Słowem, to album niemalże idealnie skrojony, by zaspokoić apetyt każdego fana Cunninlynguists. Nie dziwota - wszak jest to pierwszy album zespołu (jak i chyba w ogóle pierwszy album w rapie?) stworzony w ścisłej współpracy z fanami. Przez kilka miesięcy za pośrednictwem m.in. Facebooka fani mogli podawać swoje propozycje tematyki kawałków, głosować, kto pojawi się na featuringach, like'ować bądź unlike'ować projekty okładki... Każdy niemalże aspekt tworzenia "SJV3" został szczegółowo i żywiołowo przedyskutowany z całą rzeszą fanów. Zaprezentowany po długim okresie oczekiwania efekt owych dysput jest znakomity - 18 utworów na pewno przypadnie do gustu każdemu, kto zasmakował w klimatycznym hip-hopie trójki z KKKY.
Mamy tu wszystko - po pierwsze, Deacona i Nattiego w najwyższej formie lirycznej, i technicznej. Obydwaj panowie jadą znakomicie, dzielnie dorównując zaproszonym gościom, jak zawsze prezentując w głosie różne spektrum emocji - szczególnie brawa należą się Deaconowi, który w jednym kawałku jest cyniczny i refleksyjny ("In the City", "Beyond the Sun"), w kolejnym zaś - agresywny i krwiożerczy (ta pasja w jego głosie w "Kings"...). Natti jest nie gorszy, w takim "Hot" czy "Drunk Dial" dosłownie tryskając tym "południowym" luzem... Szkoda, że wersy od Kno słyszymy jedynie w "The Format", plus zapodał on raczej średniawy refren w "Drunk Dial".
Przyznać muszę, że obawiałem się odrobinę o produkcję Kno. Od kilku lat (gdzieś tak od wydania "Death is Silent") da się bowiem zauważyć, że ten niezmiernie utalentowany beatmaker, niegdyś nie stroniący od eksperymentów ("A Piece of Strange"!!!!) , tworzy podkłady jakby wedle określonej formuły: samplowane interko - zwykle fragment wokalu, wykorzystany później w refrenie - po nim wkraczający beat na ciężkich perkusjach... Ostatni album Lynguists, "Oneirology", choć dobry, jako pierwszy nie zapadł mi w pamięć pod względem produkcyjnym. Jak jest na "SJV3"? Niestety tak samo "schematycznie" - zarazem jednak rewelacyjnie, lepiej niż w przypadku "Oneirology". "SJV3" to dla mnie dotychczas najlepszy album 2014 roku pod względem muzycznym. Dominują tu melodyjne, refleksyjne podkłady na hipnotyzujących, starannie dobranych samplach... jak "South California" z urokliwą gitarą i samplowanym wokalem, jako żywo przywodzącym na myśl gorące plaże Santa Monica; duszny, mroczny, klaustrofobiczny "Makes You Wanna Cry"; tajemniczy "Castles" z nieziemskimi chórkami.... Subtelne pianinko i poruszający refren w "Guide You Through Shadows"... "Dying Breed", wyprodukowany, co ciekawe, nie przez Kno, a przez Norwega Thomaksa... Jest klimatycznie i nastrojowo, choc trzeba przyznać, że przydałoby się nieco różnorodności, więcej luźniejszych tracków typu "Drunk Dial" czy utwór wieńczący płytę, o którym za chwilę....
Na życzenie fanów na album zaproszono plejadę znakomitych gości, uznanych gwiazd amerykańskiego undergroundu - już na samym początku wita nas szalony Del the Funky Homosapien w swym kosmicznym Deltron mode, zabierający nas w galaktyczną podróż po "Strange Universe". A dalej jest jeszcze lepiej - przekomiczne zwrotki Grievesa i Mursa w "Drunk Dial", bardzo dobry Substantial, świetna, rozgoryczona Psalm One rymująca na podwójnej prędkości, znakomity, gorzki i cyniczny J-Live w "Beyond the Sun".... niemal każdy z gości wypadł świetnie. Nie czuje się przesytu featuringami, jednak czasem na tracku gospodarze zdają się być gośćmi właśnie - przykładem choćby 'Castles", idealne dla wykręconych rozkmin Sadistika i Aesopa, niekoniecznie jednak dla Deacona; "Strange Universe", gdzie Del jest nie do przebicia; czy "Hot", gdzie to Apathy i Celph Titled rozdają karty na świetnym beacie (który na pewno zaciekawi fanów "Kartaginy" Ostrego i Marco Polo).
Jest tu wyczekiwany przez wielu sequel legendarnego tracku "Seasons" z "Southernunderground", na którym Lingwiści (wtedy jeszcze w składzie z Mr. SOSem) wraz z Masta Ace'em zaprezentowali "cztery pory rapu" - od kipiących zajafką czasów oldschoolu po współczesny hip-hop, opanowany przez sztuczny i komercyjny chłam. Sequel na "SJV3" nosi nazwę "The Format" i traktuje o... ewolucji nośników muzycznych. Od lśniących czarnych płyt, poprzez kasety (o których re-we-la-cyj-nie opowiada Masta Ace; dla mnie osobiście to - obok szesnastki Mursa - najlepsza zwrotka tego albumu i jedna z najlepszych zwrotek Ace'a ever), cedeki aż do muzyki zamkniętej w bitach i bajtach. Ponownie na znakomitym beacie RJD2, "The Format" jest przepiękną laurką wystawioną kulturze i zaiste godnym następcą "Seasons", mogącym bez problemu stanąć z nim na równi.
A tym, którzy narzekają, że zbyt dużo na "SJV3" rzewnych, refleksyjnych utworów, panowie na sam koniec zaserwowali soczysty cios w postaci "Urutora Kaiju" a.k.a. kolejnego odcinka serialu pt. "Łolaboga, co ten Tonedeff robi na beacie, narody klękajo". Wódz QN5 z właściwą sobie lekkością, niepodrabialną ironią w głosie i niesamowitą techniką wprawnie rozrywa beat na strzępy, tocząc z Nattim intergalaktyczny pojedynek dwóch supermocy. Mega propsy dla Nattiego że absolutnie nie dał się zjeść swemu oponentowi, ba - zaserwował mu nawet lepsze punchline'y (When I'm done I'm sticking my dick in the black hole and creating a sun - nie mam pytań...) Jedynym minusem tego tracku jest jego długość, zaledwie dwie minuty i track raptownie się kończy, pozostawiając spory apetyt na jeszcze...
(PS ŻĄDAM wypuszczenia linii koszulek z nadrukiem "Celestial Bitchslap"! Tonedeff, You did it again!).
Summa summarum, bez zbędnego gadania - Cunninlynguists nie zawiedli i dostarczyli fanom świetny materiał, najlepszy, najbardziej zwarty i dopracowany wolumin "Dziwnej Podróży". Mocne 5, znak jakości i tytuł mojego osobistego faworyta w walce o tytuł najlepszego albumu roku.
Dziwne. Numer 12 w tej darmowej i legalnej wersji z bandcampa ;)