Hary "Jeśli my tego nie zniszczymy, nikt tego nie zniszczy" - recenzja
Przedstawiając Harego, Daniel wspomniał, że odnalazł jego album w czeluściach skrzynki mailowej Popkillera. Raper z Tarnowa rzeczywiście jest postacią, o której jeszcze niewielu jeszcze słyszało. Przygotował całkiem przyjemną w odbiorze płytę, która pokazuje bardzo solidną formę jak na podziemnego debiutanta. Wydanie “Jeśli my tego nie zniszczymy nikt tego nie zniszczy” zaowocowało już choćby współpracą z Białasem, u którego Hary ukazał się w refrenie. Talent do śpiewanych refrenów pociągnął również za sobą serię opinii o kopiowaniu Mesa. Czy słusznych?
Co dostajemy dając szansę wydawnictwu pod tytułem “Jeśli my tego nie zniszczymy nikt tego nie zniszczy”? Technicznie rzecz biorąc otrzymujemy dziesięć utworów na samplowanych, soulowych podkładach, nieco więcej niż EP. Oprócz dwóch bitów El Presidente, wszystkie produkcje wyszły spod ręki Harego i trzeba przyznać, że wyszły mu bardzo dobrze. Cały album sprawia wrażenie spójnego, choć na podkładach klasycznie samplowanych, to całość brzmi w świeżo.
Co dostajemy gdy spojrzymy na płytę pod kątem rapu? Dostajemy młodego kota, który ma swój styl, jest dobry technicznie i porusza konsekwentnie określoną tematykę. Nie dostajemy rapu o wszystkim i o niczym. Hary nie jest ulicznikiem ani hardkorowcem. Słuchając wersów o kobietach jak w “Lejdi$” z gościnnym udziałem Stocha i alkoholowych wspomnień można dojść do wniosku, że bliżej mu do Mesa niż refleksyjnego tonu Eldo. Mesa? No właśnie.
Hary w ciekawy sposób buduje flow i śpiewa swoje refreny rewelacyjnie. W pewien sposób więc porównania do Mesa wydają się uzasadnione, można powiedzieć, że inspiracje Typem są tutaj widoczne w kwestii warsztatu. Z drugiej strony, chłopak ma swój charakter, odrębne ironiczne spojrzenie na relacje damsko-męskie i potrafi zgrabnie i na swój sposób ująć wątki autobiograficzne w opowiadanych historiach. Jeżeli nie zaniedba pracy nad stylem to porówniania z Mesem będą tylko chlubnymi komplementami z przeszłości.
Szczególnie dobrze wypadają tracki “Zielone Jabłka” i “Dumny”, które można spokojnie wrzucić na repeat. Tej płyty słucha się naprawdę dobrze. Są też wady, których nie można nie wytknąć. Jedną z nich są przyspieszenia. Niektóre wypadają w porządku, ale w większości przypadków, kiedy Michał wchodzi w hiperprędkość i zaczyna rapować w przyspieszonym tempie, jak w “Murze”, traci umiejętność wyraźnego wypowiadania słów w znanych mi językach, potyka się o bębny w bicie i tylko trzymam kciuki, żeby się nie przewrócił. Na szczęście, gdy ma do tego dojść, z pomocą nadchodzi miękki jak poduszka refren, na którym ląduje. Jest też kwestia sepleniących sybilantów, niby nic, ale trochę przeszkadza to przy głośniejszym odsłuchu niektórych tracków.
Podsumowując, warto tę płytę ściągnąć i przesłuchać, choćby dla klimatu podkładów i refrenów. Nie jest źle. Widać duży potencjał i jeżeli w przyszłości coś wyjdzie od Harego, to na pewno sprawdzę, wam też polecam. W skali sześciostopniowej tej płycie wystawiam czwórkę z minusem.