White House "Kodex IV" - recenzja
Rozbudzone nadzieje? Niecierpliwość połączona z fascynacją? Pozwólcie mi, że ostudzę wasz zapał. Ta płyta to raczej rozczarowanie. Niestety. Trzymałem kciuki za "czwórkę", ale coś tutaj nie do końca zagrało. Zastanawialiście się, jakim cudem do tej pory nie pojawił się jakiś naprawdę mocny i głośny singiel na miarę "Oczu Otwartych 2" czy "Każdego Ponad Każdym"? Odpowiedź jest banalna i bolesna zarazem: żaden numer nie ma potencjału, aby zupełnie zawładnąć wyobraźnią słuchaczy. Nie ma tutaj hitów, nie ma oryginalności, jest za to sporo nudy i monotonii. Klimat także nie wylewa się z głośników, zaś próba budowania go jedynie za pomocą intra mija się z celem.
Zawodzą przede wszystkim goście, chociaż skłamałbym mówiąc, że obyło się bez niespodzianek. Niewiele się spodziewałem po Małpie. Lubię go, ale nie podzielałem nigdy zachwytu jego "Kilkoma numerami...". Tutaj naprawdę pozostawił po sobie świetne wrażenie (oraz odświeżone flow, brawo!). No i Peja. Dał się ponieść niesamowitemu bitowi i nagrał utwór, który zapada w pamięć i którego - poza paskudnym refrenem - nie sposób nie docenić.
Poza nimi nikt raczej nie zaskakuje. Mes dał niezły track i nic więcej. Tematycznie nic nowego, ale słucha się tego z przyjemnością. Dodajmy jeszcze Sitka, który bezczelnie beszta kompanów we wspólnym utworze. No i nie zapominajmy o Guralu. Bity z Białego Domu od zawsze dodawały mu skrzydeł i wyciągały z niego to, co najlepsze. Reszta raperów co prawda nie zaliczyła większych wpadek, ale też jednocześnie nie nagrała niczego szczególnego. "Kodex IV" to płyta złożona w niemal stu procentach z samych wypełniaczy. Nawet te najlepsze utwory nie rzucają na kolana, nie burzą budynków.
Rzecz jasna, nie cała "wina" leży po stronie gości. Wydaje mi się, że pierwsze "Kodeksy" były wyjątkowe, bo miały urzekający klimat, niespotykany nigdzie indziej. Dla zaproszonych raperów było nobilitacją móc nawijać na takich podkładach, nierzadko musieli porzucać swoją dotychczasową stylistykę, czym zaskakiwali słuchaczy. Tutaj każdy z bitów brzmi jak szyty na miarę dla
danego rapera. Niby to rozsądne posunięcie, nie dziwi mnie, że
zdecydowano się właśnie na taki krok, ale okazał się on niewypałem. Nic tutaj
nie brzmi jakby było nagrane specjalnie na "czwórkę", bardziej jak
odrzuty z albumów zaproszonych gości.
Jeżeli chodzi zaś o samo brzmienie, to jest to klasa światowa, nie ma tutaj żadnych wątpliwości. Niestety w kilku utworach brakuje tego dotknięcia geniuszu i ostatecznie jest to rzemiosło - perfekcyjne, ale rzemiosło. Chociaż wypada wspomnieć, że w niektórych kawałkach raperzy nie potrafią współpracować z doskonałymi podkładami. Zwyczajnie brakuje chemii, przez co jedno staje się tłem dla drugiego.
Dobrze, dałem upust mojemu żalowi i rozczarowaniu, ale trzeba też oddać sprawiedliwość - ta płyta wcale nie jest zła. Należy docenić udane występy wyżej wymienionych przeze mnie raperów (zresztą, każdy z was zapewne ma swojego faworyta, którego mogłem pominąć). Muszę pochwalić sporo świetnych, choć niewykorzystanych należycie bitów, oraz pracę włożoną w tę pozycję. Magiera i L.A. poniżej pewnego poziomu nigdy nie zejdą, są zwyczajnie zbyt dobrzy w tym co robią. Dlatego mam nadzieję, że "czwórka" to tylko średnio udany dzień u pracownika miesiąca. Jest przyzwoicie, solidnie, ale od najlepszych wymaga się najwięcej. Czy apelacja została odwołana? Poniekąd. Ale trójka z małym plusem jak najbardziej się należy.