Wesołych, zdrowych, spokojnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia dla wszystkich naszych czytelników od całej redakcji Popkillera - niech pierogi...
Top 10 dekady - USA (subiektywny ranking nr 2)
kategorie: Hip-Hop/Rap, Rankingi, Podsumowania dekady
dodano: 2011-01-30 17:00
przez: Mateusz Natali
(komentarze: 36) Próba podsumowania ogromu świetnej i ciężkiej do wzajemnego porównania muzyki z ostatniej dekady zmusiła mnie do mocnego przekopania archiwów, by nie przegapić niczego oraz do mocnego wysilenia mózgownicy, by ułożyć je w jak najlepszej kolejności.
Jak bowiem sensownie i obiektywnie porównać płyty Masta Ace'a i 50 Centa? Eminema i Deltron? Commona i Non Phixion? Zajęło to sporo czasu, ale w końcu mam przyjemność przedstawić wam swoje subiektywne zestawienie. Ilu płyt? Gdy wypisałem wszystkie, które "koniecznie muszą być w dziesiątce" to wyszło ich ponad 20...
Przygotowałem więc top 10 z kolejnością miejsc oraz 10 alfabetycznych wyróżnień - a raczej próbowałem. Próbowałem też zawrzeć całość w liczbie 23, bo przecież to ona oznaczała dla Amerykanów mistrzostwo pod koniec ubiegłego wieku. Jednak obecnie bliższa tego jest liczba 24, czyż nie, drodzy fani Jeziorowców? Dostajecie więc top 10 zakończone miejscem ex aequo oraz 13 wyróżnień...
Ograniczyłem się do jednej płyty jednego artysty. Starałem się też uśrednić własne odczucia, ogólny odbiór albumu, jego sprzedaż, oryginalność i znaczenie dla rapu, jednak i tak nie znaczy to, że płyta z miejsca 10 jest mniej warta uwagi niż ta z 5. Bezwzględnie warto znać każdą z nich, bo każda jest porcją świetnej muzyki a cała lista świetnie ukazuje jak różnorodny potrafi być rap i jak różne gusta potrafi zaspokajać.
Wyróżnienia "zerowe"
Jeśli chodzi o rok 2000 to mieliśmy z nim sporą zagwozdkę. Nasze podsumowania obejmują pierwszą dekadę nowego wieku - czyli lata 2001-2010. Jednak znacząca większość zestawień sprzed 10 lat oparta została o lata 90'te, w związku z czym przełomowy 2000 rok znalazł się w dość niezręcznej sytuacji - nie mieszcząc tu ani tu mógł zostać całkiem pominięty. Stąd nasze specjalne wyróżnienia, bo wyszło w nim parę naprawdę mocnych krążków.
Common - Like Water For Chocolate
Moim zdaniem bezsprzecznie najlepsze dzieło w dorobku Lonniego Lynna. Produkcyjnie to głębia, pulsacja i esencja czarnej muzyki, czerpiąca garściami z wpływów jazzu i soulu. Ciepły i spokojny głos Commona w połączeniu z poetyckimi, inteligentnymi i zaangażowanymi tekstami sprawiają, że "Like Water For Chocolate" to płyta nie tylko świetna, ale i ważna.
Deltron 3030 - Deltron 3030
Kosmiczna podróż w przyszłość w wykonaniu trójki geniuszów niezależnych brzmień. Del Tha Funkee Homosapien, Dan The Automator i DJ Kid Koala przenoszą nas do roku 3030, gdzie wszystko wygląda i brzmi inaczej. Mieszanka oldschoolowej energii z wykręconą tematyką i futurystycznym brzmieniem. To ciężko opisać, tego po prostu trzeba posłuchać.
Eminem - Marshall Mathers LP
Krążek kultowy dla obecnego pokolenia. Największa ikona rapu przełomu wieków w pełni ukazała tu swoje możliwości, kolosalną osobowość i nagrała płytę, którą bezkrytycznie mogli przyjąć zarówno miłośnicy muzycznych telewizji jak i rapowi wyjadacze. 20 milionów sprzedanych egzemplarzy nie wzięło się znikąd i było naprawdę zasłużone.
Wyróżnienia (alfabetycznie)
Blackalicious - The Craft
Całkowicie inny odcień Kalifornii. Głębokie, pełne dusze bity Chiefa Xcela nie mogły trafić w lepsze ręce. Nasączone zaangażowaną, dojrzałą treścią teksty Gaba wyróżniała też świetna technika, słowna gimnastyka oraz wykręcone, łamiące języki flow, przez co wielu fanów niezależnego rapu okrzyknęło go numerem 1 na świecie. Spośród trzech płyt duetu najwyżej cenię tę trzecią. To tu mamy ogniste "Supreme People", zgrabnie nawiązujące do Nasa i Lauryn "Black Diamonds & Pearls" czy gościnny udział George'a Clintona.
Brother Ali - The Undisputed Truth
Nie czytając podsumowania Daniela jestem pewien, że znajdę tam debiut Aliego... Na mnie jednak największe wrażenie zrobiła ta płyta. Począwszy od otwierającego "Whatcha Got", poprzez słoneczne "Daylight" aż po poruszające "Freedom Ain't Free" czy "Faheem". Niezależny rap, z potężną warstwą liryczną, ale i rzadko spotykaną nośnością, która sprawiła, że ciężko traktować najlepszego rapującego albinosa jak ciekawostkę.
Grand Puba - RetroActive
Podsumowując rok 2009 napisałem, że to lepsza wersja "Renaissance" Q-Tipa i podtrzymuję to zdanie. Weteran z Brand Nubian zaskoczył chyba wszystkich, powracając z płytą, która zamiast silić się na imitowanie złotej ery, daje nam muzykę pełną ciepła i duszy, którą chłoniemy jak gąbka. Doświadczenie, charyzma, niewygasła zajawka, nastrój, głębia. Muzyka, którą po prostu się czuje.
Kanye West - Graduation
Już "oczyma duszy" widzę zdziwienie ogarniające 99,5% czytelników. "Dlaczego nie College Dropout, Late Registration czy My Beautiful...". Otóż dlatego, że to "Graduation" najpełniej łączy soulowe jazdy Westa z pierwszymi futurystyczno-kosmicznymi odlotami. Łączy tak, że będąc sceptycznym do tego, co robił solowo wcześniej, do zakończenia szkolnej trylogii wracam naprawdę często. Dojrzałość, różnorodność, potężnie świeża produkcja i coraz lepszy rap, nie uciekający jeszcze w rejony skrajnej abstrakcji i pompatycznie rozbudowanych wizji. Dyplom z wyróżnieniem.
Nas - Untitled
Bez wątpienia kontrowersyjny wybór. "Stillmatic" miał genialne i kultowe już "One Mic", "God's Son" równie kultowe "I Can", a co takiego miał niedoszły "Nigger"? Bezkompromisowo podjął tematykę, w której skandale mogły odciągnąć uwagę od treści. Nie zrobiły tego, bo "Untitled" pełne jest zaangażowanego przekazu (przedstawionego bezpośrednio lub w zawoalowany sposób) i soczystych nowojorskich bitów. Krążek równy, mocny i ważny.
Non Phixion - Future Is Now
Ekipa nazywana "białym Public Enemy" z uwagi na swój ostry, bezkompromisowy i totalnie niemedialny przekaz. Na bitach DJ Premier, Pete Rock i Large Pro - obok siebie po raz pierwszy od czasu "Illmatica". Na mikrofonach Ill Bill, Sabac Red i Goretex. W głośnikach porcja pełnokrwistego rapowego mięcha, niewygodnych i kontrowersyjnych tematów oraz fatalistycznych obrazów nieuniknionej destrukcji świata.
Pharoahe Monch - Desire
Po paru latach Faraon wrócił w takim stylu, że choć już bez Simona na tapecie wciąż mówi scenie "Get The Fuck Up". Ogromny, nieszablonowy talent, potężne umiejętności liryczne, a zarazem brak klapek na oczach i otwarcie się na różne wpływy i inspiracje. Balansując między mainstreamowym uderzeniem a undergroundową liryką Monch potwierdził, że jest jednym z faraonów rapu.
Rick Ross - Port Of Miami
Płyta, po której muzyka, image i całościowe wrażenie dotyczące Rysia poleciały na łeb i na szyję. Jednak samo "Port Of Miami" to niemożliwa porcja najtłustszych mainstreamowych bitów, soczystych refrenów i charyzmatycznej nawijki. Płyta najeżona bangerami, pełna potencjalnych hitów. Płyta grubsza niż jej autor. Płyta, na której 17 z 19 numerów mogłoby z powodzeniem powalczyć jako single. Pod tym względem przebija chyba nawet "The Documentary".
Slim Thug - Already Platinum
Jestem pewien, że ten wybór zdziwił wielu z was. Jednak Slim Thug i The Neptunes stworzyli na pierwszym solo Thuga połączenie wyborne, które stawiam ponad dokonania The Clipse. To tutaj bity Pharrella urzekły mnie i porwały najbardziej (biorąc pod uwagę całokształt). To tutaj Slim odnalazł się na nich idealnie, łącząc leniwość z wielką charyzmą a mocny, uliczny przekaz z poczuciem humoru i masą świetnych linijek. To ta płyta, sprawdzona po entuzjastycznej recenzji Calaka, raz na zawsze przekonała mnie do południowego rapu, który wcześniej wytrwale odrzucałem i hejtowałem.
Talib Kweli - Eardrum
Tak, to "Eardrum" jest moim numerem jeden w solowym dorobku Kweliego. Kolaż brzmień, przechodzący od głębokiego soulu do surowego boom-bapu. Goście w osobach UGK, Justina Timberlake'a, Roya Ayersa, Nory Jones, Kanye Westa czy KRS'a. 20 numerów, w którym cięzko znaleźć słaby punkt. Połączenie zaangażowanej treści i ambitnych brzmień z mainstreamową obudową i produkcja zachowująca spójność mimo różnorodności.
The Game - Documentary
To nie wjazd z buta, to wjazd z buta z klamą w łapie. Debiutancki materiał gracza z Compton ma magazynek przeładowany hitami najwyższej jakości, świetną produkcją i charyzmatyczną nawijką z pazurem. Mainstreamowy rap z jajami, osobowością. "How We Do" to jeden z większych hitów dekady a na "Hate It Or Love It" mimo tytułu chyba nie da się powiedzieć złego słowa.
Twista - Kamikaze
Krążek, który weteranowi chicagowskiej sceny i najszybszemu wówczas raperowi świata dał zasłużoną sławę i uznanie. Mieszanka ostrych midwestowych jazd ze zgrabnie wyważonym hitowym mainstreamem, w którym palce (aż po łokcie) maczał Kanye West dały wybuchowy efekt. "Slow Jamz", "Overnight Celebrity" czy "Sunshine" znał każdy a to właśnie tu flow Mista Tung Twisty było najbardziej soczyste i najlepiej wykorzystane.
UGK - Underground Kingz
Jedna z lepszych dwupłytówek w rapie, łamiąca stereotypy i zdejmująca wielu klapki z oczu. Miałem umieścić w podsumowaniu "Pimpalation", ale w końcu zdecydowałem się na ostatni materiał duetu. Soczyste, klasyczne Południe w pełnej krasie, uzbrojone w tak różnorodnych gości jak OutKast, Too $hort, Z-Ro, Dizzee Rascal, Talib Kweli czy Big Daddy Kane.
10. Arrested Development - Since The Last Time
Najbardziej pozytywny, rozśpiewany i umuzykalniony kolektyw w rapie wrócił w pełnym składzie po 10 latach przerwy. Wrócił ze zdwojoną energią, świeżością, otwartością na świat i muzyczne nurty, stroniąc jednak od podpinania się pod trendy czy próby reanimowania starych brzmień. Muzyka, która w duszy gra, daje natchnienie, energię a korzenne afrykańskie rytmy na nowo rozbrzmiewają z wielką mocą. Eskapada, z której nie będziecie chcieli szybko wracać.
10. 50 Cent - Get Rich Or Die Tryin
Nie wchodząc w dyskusję o późniejszych dokonaniach - tylko ignorant może nie chcieć dostrzec, jakie znaczenie dla tej dekady i dla nowojorskiego mainstreamu miał wielki debiut 50 Centa. "In Da Club" to jeden z największych hitów, jakie wydał rap a całe "Get Rich Or Die Tryin" to przykład, jak można z miejsca rozsiąść się na szczycie, zapewniając sobie sławę i nienawiść hejterów.
9. Lil Wayne - Tha Carter III
Dwayne Carter to jeden z najbardziej chorych i oryginalnych ekscentryków w rapgrze. Człowiek, który swoje pokręcone jazdy przelewa na mikrofon z taką charyzmą, że inspiruje nawet największych. Człowiek, którego poziom liryczny, potężne gierki słowne i niepodrabialne flow są dla wielu przykrywane przez kontrowersyjne aspekty - skrzeczenie, modulację głosu, popowo-rockowe jazdy, autotune'owe wycie. Nie trzeba go kochać a doskonale rozumiem skąd bierze się część krytycznych komentarzy. Jednak tylko ignorant może nie dostrzec na jaki poziom potrafi dotrzeć Weezy. "Tha Carter II" to pozycja mocniejsza treściowo, surowsza rapowo, ale "Tha Carter III" to przekrój przez zajawki, koncepty i cholernie ciekawą osobowość - stąd do topu trafia trójeczka.
8. O.C. - Starchild
Tak - wiem, że ta płyta nie wyszła nawet oficjalnie w USA a sam O.C. nie jest z niej zadowolony. Mam to gdzieś, bo mnie owe 5 lat temu porwała jak mało który album i stała się soundtrackiem paru dobrych miesięcy życia. Omar Credle na soczystych bitach mniej znanych producentów serwuje nam pełnię swoich niebanalnych skillsów. "Starchild" to esencja tego jak powinien brzmieć hip-hop w XXI wieku. Esencja tego jak powinny brzmieć pełne duszy i pasji Bity i co powinien robić z nimi MC. Gwiezdne dziecko w galaktyce chłamu.
7. Gang Starr - Ownerz
Jestem pewien, że gdyby ten album nie był wydawnictwem Gang Starra to dziś wychwalano by go ze wszystkich stron. Jednak wszystkie poprzednie krążki GNG wytyczały drogi, którymi szedł nowojorski rap i prezentowały nowe podejście i nowe brzmienie. "The Ownerz" to "tylko" kontynuacja tego, co dostaliśmy na "Moment Of Truth". Jednak kontynuacja na tyle smakowita, że nie mogłem o niej zapomnieć.
6. Devin The Dude - To Tha X-treme
Wiecznie wyluzowany, upalony i pełen pozytywnego nastawienia do świata pan Copeland to artysta, którego po prostu nie da się nie lubić. Takie numery jak "Anythang", "Kooter Brown" czy tytułowy "To Tha X-treme" to czysta magia, która naprawdę przenosi nas do innego świata i pozwoli totalnie odłączyć się od codziennych napięć. Ekstremalnie piękna płyta.
5. Scarface - The Fix
Ostatni krążek, który otrzymał w "The Source" 5 mikrofonów, gdy magazyn miał jeszcze jakąś miarodajność. Dowód na to, że gangsta rap może być dojrzały, refleksyjny i że może wzruszać i porywać tekstowo, zarazem nie tracąc jaj. Na bitach Kanye West, The Neptunes, Mike Dean czy Nottz a na mikrofonie chyba najlepszy południowy raper w historii, w wybornej formie i ze wsparciem Nasa czy Jaya-Z (w samym środku ich konfliktu). A "In Between Us" to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie przytrafiły się rapowi w nowym millenium.
4. The Roots - Tipping Point
Czym różnią się Rootsi od innych rapowych ekip z żywymi instrumentami? Przede wszystkim tym, że nabór nie polegał na "mój ziomek podobno gra na basie, weźmy go". To grupa świetnych muzyków, którzy indywidualnie potrafią naprawdę wiele, a łącząc siły nie mają konkurencji. "Tipping Point" to godzinna porcja najlepszego grania, podróżującego po gatunkach, pełnego smaczków, wciągającego i oderwanego od schematów i tradycyjnych podziałów. A do tego "Star" czy "Don't Say Nuthin"... No i ten feat Devina...
3. OutKast - Speakerboxxx/Love Below
O tej płycie wszystko napisali już Flint, Grabiszczy i Calak. Mogę więc tylko dodać, że takiego rozmachu, przepychu i rozbudowanej produkcji wymykającej się wszelakim ramom i szufladkom można szukać ze świecą i to nie tylko w mainstreamie.
2. Masta Ace - A Long Hot Summer
"Disposable Arts" też byłoby w czołówce, ale wygrał krążek z 2004. Płyta, w której można się zakochać i idealny soundtrack do "lata w mieście". Klasyczne, ale odpowiednio odświeżone brzmienia. Mistrzowskie, obrazowe i świetnie opowiedziane miejskie historie, poskładane i nawinięte tak, że jakichkolwiek wad można by szukać ze świecą. No a "Beautiful" to moje osobiste top 10 rapu.
1. Jay-Z - Black Album
He's not a businessman. He's a business, man. "Black Album" to czarno na białym album mocarny pod każdym względem. Sean Carter, chcąc postawić kropkę nad i w wielkim stylu, spiął się tu na maksimum. Zebrał bity, które kopią dupę ("99 Problems" to jakiś kosmos), wycisnął wszystko ze swojej nawijki, otworzył się przed fanami na do widzenia i stworzył klasyk. Klasyk, który gdyby Jay nie skusił się jak MJ i nie wrócił do gry po przerwie byłby pewnie płytą dekady poza dyskusją - Król wreszcie odchodzi z rapu, nie odchodząc ze świata, kończy w wielkim stylu, z wielkim koncertem, usuwając się w cień. Ale nie ma tak dobrze, głód mikrofonu okazał się silniejszy a "Czarny Album" z pewnością nie jest przez to tak kultowy, jak mógłby być. Mimo to miejsce pierwsze.
Strony