Dziennikarz muzyczny trzymający rękę na pulsie jak mało który i rokrocznie powiększający swoją domową kolekcję płyt o więcej wydawnictw niż niejednemu udało się odsłuchać, lub choćby pobieżnie sprawdzić single.
Ostatni redaktor naczelny Ślizgu i uznana marka z wyrobionym gustem.Mogliście przeczytać jego archiwalne podsumowanie roku 2006, dostaniecie zestawienie za rok 2010, ale póki co mamy dla was największe i najważniejsze z nich trzech.
Oto dekada okiem Krzyśka "Grabiszczego" Grabowskiego.1. Jay-Z - The Blueprint (2001)Bo to płyta, która ustawiła mainstreamowy rap na całe dziesięciolecie. Chociażby w tym,
że usadowiła gospodarza na tronie Nowego Jorku i ukazała całemu światu talent Kanyego
Westa, o którym zresztą jeszcze nie raz będzie na tej krótkiej liście. Pan Carter miewa w
swojej karierze wzloty i upadki, ale jak już wzlatuje, to na wysokość niedostępną dla innych.
2. Outkast - Speakerboxxx/The Love Below (2003)Bo co to by była za lista bez najlepszego albumu dekady rodem z południa ("Speakerboxxx")
i najbardziej wykręconego cross-overu hip-hopowego, który był w stanie odnieść sukces
("The Love Below")? Szkoda tylko, że to znakomite wydawnictwo przypieczętowało
rozejście się Big Boia i Andre 3000 na dwie różne ścieżki artystyczne?
3. Masta Ace - A Long Hot Summer (2004)Bo chcę wprowadzić trochę prywaty. Nienawidzę tego albumu z bardzo prostego powodu.
Chcę mieć kiedyś wszystkie swoje prywatne klasyki na półce z winylami, a w przypadku "A
Long Hot Summer" wiąże się to niestety z bardzo poważnymi kosztami. Cóż, nie tylko ja tak
bardzo doceniam ten rapowy zapis nowojorskiego lata. Pomóżcie!
4. The Roots - Phrenology (2002)Bo nie mogło ich tu zabraknąć. Album z 2002 roku jest do dziś największym eksperymentem
zespołu i był sporym zaskoczeniem po klasycznym "Things Fall Apart". Ale ja to
łykam, łącznie ze wstawką punkową, psychodelicznym "Water", z techniawkowym
bonusowym "Thirsty", z Nelly Furtado i z Codym Chestnuttem.
5. Common - Be (2005)Bo... nie mogło go tu zabraknąć. Nie dałem do rankingu "Electric Circus", gdyż musiałbym
się dalej tłumaczyć z wyboru niemal tak samo jak w przypadku numeru 4. A tak na poważnie,
to najlepsza w tym dziesięcioleciu hip-hopowa płyta z gatunku tych, które najlepiej słucha się,
siedząc z zamkniętymi oczami w fotelu. No i jeszcze dwa słowa - Kanye West!
6. Clipse - Hell Hath No Fury (2006)Bo lubię być zaskakiwany. Coraz mniej mi się podoba to, co robią Pharrell i spółka, ale na
tym albumie przeszli samych siebie. Odważne, futurystyczne brzmienie The Neptunes, bez
oglądania się na trendy stanowi o wyjątkowości płyty. A rozwój braci Thornton tylko w tym
pomógł. Niby w kółko o tym samym, ale za to z jaką stylówą!
7. Blackalicious - Blazing Arrow (2002)Bo na Gift of Gaba u szczytu formy nie było bata. Wątpisz? To sprawdź takie "Chemical
Calisthenics" chociażby. Z kolei Chief Xcel zapewnił tutaj swojemu mc tak różnorodne
pole do popisu, że nie mogło nie powstać arcydzieło. Mój stosunek do krążka ? tak jak tytuł
jednego z numerów - "Purest Love".
8. Kanye West - Late Registration (2005)Bo to tak dobra muzyka, jak wielkim dupkiem jest jej autor. Płyta odważniejsza niż debiut,
ambitniejsza niż "Graduation" i... bardziej osłuchana niż tegoroczny album. Kanye jest dużo
lepszym raperem niż wielu się zdaje, a jego skillsów producenckich chyba nikt o zdrowych
zmysłach nie kwestionuje - vide pozycje 1 i 5.
9. Dungeon Family - Even In Darkness (2001)Bo czuję do tej płyty wielki sentyment. Czasy, kiedy wszyscy pozytywni szaleńcy
z Atlanty trzymali się razem, już nie wrócą. Ale na szczęście pozostało po nich coś
więcej niż wspomnienie. Outkast, Goodie Mob i reszta załogi w zwariowanej podróży
swoim "ekspresem" przez ten wspaniały ponadczasowy styl, ach...
10. Pharoahe Monch - Desire (2007)
Bo jakbym wybrał "EarDrum" z tego samego roku, to by wszyscy skwitowali, że mam
taki sam gust jak Marcin Flint i zostałoby mi tylko zapuszczenie brody i przybranie paru
kilo na wadze? Album zarazem ponury jak i wesoły, soulfulowy i surowy, rozrywkowy i
śmiertelnie poważny. I magicznie mnie przyciągający.